Anita weszła niepewnie do restauracji
ciesząc się w duchu, że zdecydowała się nieco wystroić i założyła letnią
sukienkę. W sumie już sam fakt, że Marcin napisał jej, że mają się spotkać
wieczorem wskazywał na to, że raczej nie chce chodzić z nią po sklepach lub
siedzieć w pizzerii. Przezornie postanowiła ubrać się nieco inaczej niż na co
dzień, ponieważ gdy zapytała Marcina co planuje, odparł jedynie, że to
niespodzianka.
A teraz zajmowała miejsce przy stoliku w
wykwintnej restauracji, której wcześniej nie znała chociażby dlatego, że
takiego miejsca nigdy nie uwzględniała w żadnych swoich planach – zdecydowanie
nie nadawałoby się ono na plotki z przyjaciółkami.
Po chwili Marcin zajął miejsce naprzeciw
niej, a przy ich stoliku od razu pojawił się kelner, podając im karty dań.
Anita otworzyła swoją, zbladła i niepewnie spojrzała na swojego towarzysza.
- Coś nie tak? – zapytał widząc jej
nieco przerażone spojrzenie.
- Marcin, na Boga – zaczęła półgłosem. –
Chodźmy do McDonalda, mam kupony zniżkowe.
Chłopak zaczął się śmiać.
- Daj spokój. Wybierz to, na co masz
ochotę i nie sugeruj się cenami.
Anita wypuściła powietrze ustami i z
powrotem spojrzała w kartę. Znała Marcina już dość długo, więc nie powinna czuć
się onieśmielona, ale w tej sytuacji...
- To poproszę to, co ty.
- Flaki i golonkę w kapuście? – rzucił
od niechcenia odkładając kartę na bok.
- Co?! – zapytała tak głośno, że osoby z
najbliższych stolików przestały rozmawiać i spojrzały na nich.
Marcin ponownie się roześmiał.
- Przecież żartuję. Spaghetti bolognese,
a na deser płonące lody i ciastko, może być?
Przytaknęła. W tym momencie pojawił się
kelner przynosząc im czerwone wino.
- Skąd pomysł na takie miejsce?
Od kilku minut jedli spaghetti. Anita
była pod ogromnym wrażeniem; musiała przyznać, że Marcin jej zaimponował. Jakiś
cichy głosik mówił jej, żeby nie dała sobie zamydlić oczu, jednak szybko
wyrzuciła tę myśl z głowy. Marcin miał swoje na sumieniu, ale na pewno
zabierając ją tu nie miał złych intencji.
Blondyn przełknął makaron, który akurat miał
w ustach i odparł:
- A nie wiem. Zawsze chodziliśmy na
jakieś kebaby... Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na odrobinę luksusu.
Nie dodał, że dla niego luksusem był sam
fakt, że pomimo tego, jak kiedyś ją potraktował, zgodziła się gdzieś z nim wyjść.
A ta restauracja... Chciał, by poczuła się inaczej, niż zwykle. Nigdy nie byli
razem w takim miejscu, Marcin zdawał sobie sprawę, że Anita nie jest typem
dziewczyny, która czuje potrzebę chodzenia do wykwintnych lokali, sam zresztą
nie czuł się tu zbyt swobodnie. Jednak pomyślał, że może w ten sposób uda mu
się sprawić jej przyjemność – w końcu każdy lubi czasem poczuć się wyjątkowo.
Jej szczery uśmiech był dowodem na to, że mu się udało.
- Luksus to mało powiedziane. Płonące
lody, co to właściwie jest?
- Nie wiesz? Lody z dodatkami, na
wierzchu mają jakiś alkoholowy element, który się podpala... I masz płomień,
alkohol jest palny – uśmiechnął się do niej.
- No tak. Zaskoczyłeś mnie, naprawdę.
Przez chwilę jedli w ciszy.
- A tak właściwie – zaczęła Anita. – jak
było na szkoleniu? Nic nie opowiadałeś.
- A pytałaś? – uśmiechnął się. – Jakoś.
Pojechałem, bo musiałem. Kazali mi się uczyć to się pilnie uczyłem.
- Mhm, tak – Anita parsknęła śmiechem. –
Impreza za imprezą, alkohol i panienki.
Starała się nie myśleć o tym, że
wolałaby, aby nie odpowiadał. Była o to na siebie zła, bo był wolny i miał
prawo się bawić. Ale wydawało jej się niesprawiedliwe, że podczas gdy ona
próbowała się pozbierać po ich rozstaniu, on mógł bawić się w najlepsze na
przepustkach.
- Aż tak nisko mnie oceniasz? – zapytał
patrząc się na nią ze zmarszczonym czołem.
- Dlaczego nisko? Jesteś młodym facetem,
masz do tego prawo – żałowała, że zaczęła ten temat.
Marcin odłożył sztućce i rzekł rzeczowo:
- Imprez było do wyboru, do koloru,
panienek na nich też, jeśli miałbym wierzyć w przeróżne zwierzenia kumpla,
którego tam poznałem. Ja sam trzymałem się z daleka od takich akcji. Nie miałem
na to nastroju. Chciałem po prostu zdać te cholerne egzaminy i wrócić tutaj,
bo... – w porę ugryzł się w język i zakończył inaczej niż miało brzmieć
pierwotnie. - ...bo szukam w życiu czegoś więcej niż przypadkowych panienek.
Odpowiedziała dopiero po krótkiej ciszy.
- Przepraszam, nie powinnam pytać, to
nie moja sprawa.
- Pytaj śmiało, to nic, co chciałbym zachować
dla siebie. Poza tym... myślałem, że wiesz, jaki jestem – w jego głosie było
coś dziwnego, coś pomiędzy smutkiem a wyrzutem.
- A ja myślę, że już sama nie wiem, co
mam myśleć – odparła twardo, po czym jednym haustem wypiła resztę wina ze
swojego kieliszka.
- Dlaczego?
Marcin zdawał sobie sprawę, że luźna
atmosfera sprzed dosłownie kilku chwil nagle gdzieś się ulotniła. Nie o to mu
chodziło, temat szkolenia był dla nich dość grząski i był zły, że nie zmienił
go od razu. Dlatego bardzo się zdziwił, gdy okazało się, że Anita wcale nie
miała na myśli jego pobytu na wojskowym kursie.
- Nie do końca rozumiem, co miałeś na
myśli podczas naszej ostatniej rozmowy na sali gimnastycznej.
- Powiedziałem ci, że jeśli ktoś będzie
chciał, bym został, to zostanę – odparł powoli.
- Tak.
- Nie wiem, co w tym niezrozumiałego.
Dziewczyna przyglądała się mu w
milczeniu, więc poczuł lekką irytację. Doskonale wiedziała, o co mu chodzi,
widział to w jej oczach, więc dlaczego chciała usłyszeć to pytanie?
- Więc... – nie chciał zabrzmieć jak
wylewny desperat, dlatego zapytał po prostu – Mam zostać?
Anita opuściła głowę i nadal milczała.
Tym razem Marcin dał jej czas, by przemyślała to, co chce mu powiedzieć.
Siedział spokojnie czując, jak żołądek ściska mu się z nerwów. Jeśli powie, że
ma wyjechać... Nie pozwalał tej myśli uformować się do końca. Przecząca
odpowiedź byłaby końcem jego nadziei.
W głowie Anity również toczyła się
bitwa. Człowiek, przez którego przepłakała dziesiątki nocy, przez którego
straciła nadzieję na miłość, który był pośrednią przyczyną jej sięgnięcia po
narkotyki, którymi zawsze pogardzała... oczarowywał ją na nowo. Musiała to
przed sobą przyznać. I nie chodziło tu o drogie jedzenie czy romantyczne
świece. Po prostu miał w sobie to coś, co sprawiało, że chciała z nim rozmawiać
i przebywać. Nie bez powodu poczuła ukłucie zazdrości – bo musiała się przyznać
także do tego – gdy zapytała o jego styl życia na szkoleniu. Bała się mu
zaufać, obawiała się, że gdy mu ulegnie, on znów ją skrzywdzi. Wyobraziła sobie
jednak, że miałaby go już nigdy więcej nie spotkać, co najwyżej kiedyś
przypadkiem u Michała i poczuła w sercu cień znajomego bólu.
- Zostań – szepnęła cicho, ale zdała
sobie sprawę, że nie miał możliwości jej usłyszeć, więc podniosła głowę i
powiedziała głośniej – Zostań, proszę.
Marcin otworzył szerzej oczy, jakby nie
takiej odpowiedzi się spodziewał, jednak bardzo szybko otrząsnął się z
zaskoczenia. Bez zastanowienia wyciągnął rękę, by złapać jej dłoń leżącą na
stoliku, jednakże dokładnie w tej samej chwili pojawił się przy nich kelner, by
podać im płonące lody.
- Wyglądają świetnie – dziewczyna była
pod wrażeniem palących się lodów, które były dość niezwykłe. Kątem oka
zauważyła jednak, że Marcin zamiast patrzeć na ich nieco dziwny deser,
przypatruje się jej z lekkim rozczuleniem. Niestety oznaczało to, że musi
wrócić do ich rozmowy. Chciała, by między nimi wszystko było jasne.
- Marcin... poprosiłam, żebyś został,
ale zrobisz jak będziesz chciał. Nie chcę, żebyś wyjeżdżał, bo lubię z tobą
rozmawiać i się spotykać... Robisz fajne niespodzianki – rzuciła żartem, jednak
niemalże od razu spoważniała. – Wiem, dlaczego chcesz wyjechać, musiałabym być
ślepa, żeby nie widzieć. Ale musisz wiedzieć, że na chwilę obecną nie usłyszysz
ode mnie żadnej deklaracji. I nie obiecuję, że kiedykolwiek ją usłyszysz, po
prostu nie wiem sama kiedy i czy w ogóle będę w stanie zaufać tobie albo
jakiemukolwiek innemu facetowi. Nie chcę zwodzić cię w nieskończoność.
Wolałabym, żebyś został, ale...
- Zostanę – przerwał jej pewnie, po czym
się uśmiechnął. - Nie przejmuj się tak.
Jedz lody, bo zaraz się roztopią i tyle zostanie z deseru.
***
Anita może i miała w głowie mętlik i nie
chciała robić Marcinowi niepotrzebnych nadziei, ale i tak nie mogła się oprzeć
kiedy dwa dni później poprosił ją o kolejne spotkanie, tym razem bezpośrednio
po jej lekcjach. Znów był tajemniczy i nie chciał zdradzić celu ich spotkania
(uparcie wyrzucała z głowy słowo „randka”), więc obudził w niej ciekawość i
zgodziła się gdzieś z nim udać.
Czekał na nią w parku niedaleko jej
szkoły. Kiedy szła w jego kierunku nagle przypomniał jej się moment sprzed
kilku miesięcy, kiedy szła do niego dokładnie tą samą alejką, by za chwilę
dowiedzieć się, że on już nie chce z nią być, bo ich związek nie ma
przyszłości. Zanim jednak wspomnienia w pełni ogarnęły jej umysł powiedziała im
stanowcze „Dość!”. Nie można wiecznie rozpamiętywać tego, co było kiedyś.
- Cześć – przywitała się przysiadając
obok niego na ławce.
Obdarzył ją szerokim uśmiechem i odparł:
- Co to za mina? Przez moment
wyglądałaś, jakbyś szła na ścięcie – zaśmiał się.
- Wspomnienia – odpowiedziała krótko na
wydechu.
Nie musiała nic dodawać, blondyn w mig
zrozumiał, o co jej chodzi. Echo ich „starej” znajomości ciągle za nimi
podążało, na każdym spotkaniu pojawiało się chociaż jedno słowo, które
przywoływało wspomnienia, o których mówiła. Marcin wiedział, że będzie tak
dopóki ostatecznie nie rozliczą się z przeszłością. Na tę rozmowę było jednak
jeszcze zbyt wcześnie, przynajmniej dla Anity, która z pewnością powiedziałaby
mu, że dla niej wszystko jest jasne, nie ma do niego żalu i że ma do tego nie
wracać.
- Hej, zamyśliłeś się – głos Anity
nakazał mu wrócić na ziemię. – Nie powiedziałam tego, żeby ci cokolwiek
wyrzucać, po prostu odpowiedziałam na pytanie – uśmiechnęła się pogodnie.
Marcin poderwał się z ławki.
- Chodź.
Anita również wstała śmiejąc się lekko.
- Gdzie tym razem mnie zaprowadzisz?
- Zawiozę. Chyba, że masz ochotę na
bardzo długi spacer.
- Mmm... – udała, że intensywnie się
zastanawia. – Nie. To gdzie jedziemy?
- Niespodzianka.
Anita przewróciła oczami i za chłopakiem
ruszyła w stronę wyjścia z parku.
Dwadzieścia minut później chłopak stał
obok niej uśmiechając się od ucha do ucha.
- I co? – zapytał.
Anita rozejrzała się i rzekła krótko.
- Wisła. Trochę zalatuje glonami.
Marcin wybuchnął śmiechem. Kochał jej
bezpośredniość.
- No co? – oburzyła się, po czym
zmieniła wyraz twarzy na bardziej pogodny i dodała – Dawno nie byłam nad rzeką.
Dziwne, mieszkać w Warszawie i nie bywać nad Wisłą, nie? Zdarza mi się co
najwyżej jechać Wisłostradą.
- No to dzisiaj będziesz miała okazję
trochę pooddychać glonami i posiedzieć nad Wisłą – zaśmiał się, po czym wskazał
ręką w stronę rzeki. – Tam zaczyna być widoczny tramwaj wodny. Co powiesz na
to, żeby zrobić jedno kółko?
Anita przyglądała mu się podejrzliwie.
- Kim jesteś? I co zrobiłeś z Marcinem
Bojko? – przeniosła wzrok na nadpływający tramwaj. – Marcin, przestań się na
mnie wykosztowywać. Głupio mi – znów na niego spojrzała. – Sama za siebie
zapłacę, dobrze?
-
Nie – pokręcił przecząco głową. – Wiem, że ostatnio czułaś się nieswojo,
dzisiaj nie masz powodu. Tramwaj wodny nie jest drogi. Chodź, chyba można się
powoli zbierać.
Kupili bilety i weszli na pokład.
- Chodź na górę, usiądziemy.
Kiedy już zajęli miejsca naprzeciw
siebie, Anita oparła się o barierkę i spojrzała na rozciągającą się przed nimi
Wisłę. Po chwili ciszy rzekła stanowczo:
- Następnym razem ja wymyślam, gdzie
pójdziemy.
- Dobrze.
- I pokrywam koszty. Nie marudź! –
zastrzegła, wskazując w jego stronę oskarżycielsko palcem, gdy otworzył usta,
by zaprotestować. – Bo będziesz się spotykał sam ze sobą.
Parsknął śmiechem kręcąc głową.
- No okej, skoro tak bardzo ci zależy.
Ale tylko ten jeden raz.
- Pff. Na chwilę obecną niech będzie.
Oboje patrzyli na siebie groźnie, by za
chwilę wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Płynęłaś tym kiedyś? – zagadnął
Marcin, gdy się wyciszyli.
- Nie. A ty?
- Raz. Z jednego przystanku na drugi. Z
ciekawości.
- I jak wrażenia?
- Wtedy nie skupiałem się za bardzo na
przeżyciach wewnętrznych – powiedział z uśmiechem. – Ale jak widać wróciłem.
Dzisiaj popływamy trochę dłużej niż ja wtedy, musimy przepłynąć wszystkie
przystanki na trasie, żeby wrócić na tamten, to trochę potrwa.
- I dobrze.
Płynęli w ciszy, Anita zapatrzona w
zmieniający się krajobraz, a Marcin w nią. Mógłby siedzieć tak godzinami. Była
idealna. Marzył o tym, aby móc ją objąć. Tylko tyle. Nie chciał jej jednak
wystraszyć. Dlatego po prostu siedział i podziwiał.
- Gapisz się – powiedziała nagle,
uśmiechając się lekko.
Bardziej to czuła, niż widziała. To było
miłe uczucie.
- Mhm – mruknął tylko, nie czując się
ani trochę speszony i nie odwracając wzroku.
Spojrzała na niego mówiąc spokojnie:
- Dookoła jest piękny krajobraz,
rozejrzyj się trochę.
- Każdemu może podobać się coś innego.
Ja podziwiam to, co jest piękne według mnie.
Okropnie się zarumieniła.
Komplementowanie powinno być zabronione! Czując, że ma twarz jak burak,
odwróciła się z powrotem w stronę wody i odparła:
- Cóż, o gustach się nie dyskutuje.
Większość rejsu upłynęła im na miłej
pogawędce i wzajemnym przekomarzaniu. Ani się obejrzeli, a słońce zaczęło
chylić się ku zachodowi, było jeszcze dość wysoko, ale niebo zaczynało się
czerwienić i wyglądało magicznie. Pojawiła się także muzyka. Marcin działał z
premedytacją – tego Anita była pewna, ponieważ to miejsce idealnie nadawało się
na ran... spotkanie.
- Jak się czuje twoja mama?
- Jest... duża – Anita wybuchnęła
śmiechem.
- Chyba już się oswoiłaś z myślą o
młodszym rodzeństwie, co?
- Chyba nie miałam wyjścia. Może nie
będzie tak źle. Najważniejsze, że mały według badań jest zdrowy.
- To chłopiec?
- Tak mówią. Kolejny Grabowski –
westchnęła teatralnie.
- To kiedy go poznasz?
- W listopadzie. To znaczy my już się
znamy, gadamy ze sobą, raz nawet mi przywalił – zaśmiała się. – To trochę jak
ze znajomością przez Internet. Gadasz z kimś, ale do końca nie wiesz z kim,
masz ewentualnie zdjęcie i czekasz na spotkanie w realu.
Blondyn roześmiał się.
- Niezła metafora.
Stali obok siebie oparci o barierkę w
kierunku wody. Pozostało im dosłownie kilka metrów rejsu, pasażerowie zaczęli
kłębić się w stronę wyjścia.
- Możesz się śmiać – zagadnęła Anita. –
Ale nie chce mi się wracać do domu – położyła dłonie na barierce i wychyliła
się trochę do przodu, aby spojrzeć w dół na wodę, po czym dodała z uśmiechem –
Nawet te glony już tak nie przeszkadzają – spojrzała na niego krótko. –
Dziękuję, to było naprawdę świetne popołudnie.
Nagle poczuła na swej ręce uścisk
ciepłej dłoni, którą dobrze znała. Nieco zaskoczona spojrzała na swojego
towarzysza, który rzekł poważnie patrząc jej w oczy:
- To ja dziękuję. Nawet nie wiesz, jak
bardzo się cieszę, że tu ze mną jesteś.
- Nie ma za co – mruknęła odwracając
głowę.
Nie strąciła jego dłoni, a on jej nie
zabierał. Stali w ciszy patrząc przed siebie i trzymając się za ręce.
***
„Możemy się spotkać jutro popołudniu?”
„Nie bardzo:/ Idę do bliźniaczek na osiemnastkę, muszę się jakoś
ogarnąć, po szkole będę miała bardzo mało czasu.”
„W czwartek impreza? ;p Może zobaczymy się po Twoich lekcjach, tylko na
kilka minut? Bardzo mi zależy... Obiecuję, że później szybko odwiozę Cię do
domu!”
„No dobrze. Ale naprawdę max 10 minut.”
„;) To będę czekał na parkingu, bo kończę wcześniej. Do jutra;)”
Anita podejrzewała, o co chodzi
Marcinowi. Osiemnastka rudowłosych bliźniaczek była jednocześnie siedemnastą rocznicą
jej narodzin, a jej były chłopak na pewno zdawał sobie z tego sprawę i chciał
jej złożyć życzenia. Miała tylko nadzieję, że nie kupił jej żadnego drogiego
prezentu – wiedziała, że jest do tego skłonny, a nie chciała od niego nic
dostawać. Podobnie zresztą, jak od kogokolwiek innego, zawsze czuła się
niezręcznie, gdy inni jej coś kupowali.
Teraz siedziała na ostatniej lekcji –
godzinie wychowawczej – i co jakiś czas zerkała przez okno. W głębi ducha nie
mogła się już doczekać, co prawda nadal widywała Marcina na korytarzach i
lekcjach wychowania fizycznego, ale to nie było to samo, co spotkanie na
neutralnym gruncie, gdzie mogli swobodnie rozmawiać. A za tym od zeszłego
tygodnia zdążyła się stęsknić. Często łapała się na tym, że o nim myśli, że
wspomina to, co kiedyś było między nimi, a po tym, jak na tramwaju wodnym
płynęli trzymając swe dłonie musiała przyznać się przed sobą, że chciałaby
sobie przypomnieć, jak to było przytulić się do niego, zamknąć oczy i słuchać
bicia jego serca...
„Ckliwa kretynka!” – skarciła się w
myślach.
Takie myślenie było pogrążające, ludzie
(czytaj: mama) zaczęli zauważać, że buja w obłokach. A ona póki co nikomu nie
powiedziała, że chociażby smsuje z Marcinem, nie wspominając już o spotkaniach.
Nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, bała się dobrych rad i karcących
spojrzeń mówiących, jaka jest naiwna. Wydawało jej się także, że Marcin również
utrzymuje to w tajemnicy; w przeciwnym wypadku rozmawiałaby już na ten temat z
Michałem lub Brutusem, najlepszymi przyjaciółmi niebieskookiego blondyna.
Z drugiej strony Anita zwyczajnie nie
chciała się znów zakochać. Miłość, związek – nie polegały tylko na czułych
słowach. I choć wszyscy mówią, że właśnie tak jest, że miłość to spojrzenia w
oczy, wzajemne zrozumienie, szacunek i ufność, to jednak gdy przychodziło co do
czego ludzie wyrażali miłość gestami, których się bała. Gesty wiązały się z
dotykiem, a dotyk mógł być dla niej nie do zniesienia. Nie chodziło tu wbrew
pozorom o seks – o takiej bliskości nawet nie myślała, póki co nie brała tego
pod uwagę. Bała się, że zwyczajne przytulenie się z drugą osobą lub niewinny
pocałunek mogą przywołać wspomnienia. Bała się, że z powrotem ujrzy przed sobą
widmo człowieka, który stał się jej oprawcą.
- Anita, wszystko w porządku? Źle się
czujesz?
Głos wychowawczyni wyrwał ją z
rozmyślań. Klasa z zaciekawieniem patrzyła się w jej stronę, podobnie jak
zaniepokojona nauczycielka. Dopiero teraz Anita zorientowała się, że po
policzkach płyną jej łzy. W popłochu otarła twarz i odpowiedziała:
- Nie, pani profesor, wszystko w
porządku. Przepraszam, zamyśliłam się.
Na szczęście kobieta nie drążyła tematu.
Znała sytuację Anity i nie chciała przy wszystkich uczniach przekonywać jej do
zwierzeń.
„Świetnie” – Anita doszła do wniosku, że
klasa będzie miała ją za jeszcze większe dziwadło. Po prostu cudownie.
Kiedy piętnaście minut później podeszła
do Marcina miała minę zbitego psa.
- Cześć – mruknęła ponuro. – Przepraszam
za spóźnienie, nauczycielka mnie zatrzymała.
- Spoko – odparł Marcin przyglądając się
jej uważnie. – Co się stało?
Wzruszyła ramionami.
- Nic. Wyszłam przed klasą na
rozstrojoną psychicznie wariatkę, którą zresztą jestem.
Blondyn spojrzał na nią z ciekawością.
- Rozryczałam się na godzinie
wychowawczej – odpowiedziała na jego nieme pytanie.
- Dlaczego? – zaniepokoił się.
- No właśnie nie wiem – westchnęła.
Marcin roześmiał się lekko i patrząc na
nią z ukosa rzekł:
- Jak moja siostra miała takie akcje, to
mówiła na to zespół napięcia przedmiesiączkowego.
- Ej! – dziewczyna roześmiała się dając
mu sójkę w bok.
- No widzisz, od razu lepiej jak się
uśmiechasz. Zresztą nie można się smucić we własne urodziny. Rok dzieciństwa ci
został, korzystaj – przewróciła oczami, a on w tym czasie sięgnął z samochodu
kartonowe, kwadratowe pudełko, nieco większe niż standardowy zeszyt. – Mam coś
dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
Anita odebrała mu z rąk pakunek, ale nie
zajrzała do środka, tylko rzekła:
- Nie musisz mi nic kupować.
- Spokojnie, wiem, że nie lubisz drogich
prezentów. Otwieraj śmiało, to drobiazg, nie żadna biżuteria za pół miliona.
Chciała przechylić pudełko, by je
otworzyć, ale Marcin przytrzymał jej ręce.
- Ostrożnie! Otwórz tak, jak ci podałem,
to... delikatne.
Ułatwiła sobie zadanie stawiając
kartonik na masce jego samochodu. Następnie otworzyła swój prezent i zaskoczona
uśmiechnęła się szeroko zakrywając przy tym dłonią usta. Wybuchnęła radosnym
śmiechem, po czym spojrzała na Marcina pytając:
- Nie jest kupny, prawda?
- Prawda. To moja artystyczna dusza
postanowiła się ujawnić – odparł dumnie kładąc sobie dłoń na sercu.
W kartonie był niezbyt duży, okrągły
torcik, pięknie przystrojony, z dedykacją. Anita spodziewała się naprawdę
każdego prezentu, ale nigdy nie wpadłaby na to, że Marcin robiąc jej prezent
wykorzysta swoje kulinarne zdolności.
- Dziękuję! – niewiele się zastanawiając
zarzuciła Marcinowi ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno. Gdy po
chwili zawahania również ją objął pomyślała, że właśnie tego jej było potrzeba.
Nie myśląc o tym, co robi i działając
pod wpływem chwili odsunęła się od niego nieznacznie, po czym pocałowała go
prosto w usta.
Jak bardzo myliła się uważając, że
podczas pocałunku będzie myślała o swoim oprawcy! Stał przed nią Marcin i to
jego wyraźnie czuła. Całując go myślała o tym, że z powrotem jest bezpieczna,
że odzyskała to, czego została pozbawiona. Jego zapach i smak powodowały, że
miękły jej kolana, a pasja i zaangażowanie, z jakimi oddawał pocałunek
sprawiały, że zupełnie zapomniała o tym, gdzie jest i co się wokół niej dzieje.
Myśl, że miała być sama i trzymać
Marcina na dystans była dla niej jak kubeł zimnej wody. Anita gwałtownie
przerwała pocałunek. Wyswobodziła się z objęć swojego byłego chłopaka i
odsunęła się bezpieczny krok do tyłu. W głowie jej szumiało, drżały jej nogi, a
serce waliło jak młotem. Z zażenowaniem wbiła wzrok w ziemię.
- Anita... – usłyszała cichy głos
Marcina, który chyba kompletnie nie miał pojęcia, jak się zachować.
Odchrząknęła, po czym nadal patrząc się
w kępę trawy, którą miała pod stopami rzekła:
- Przepraszam. To znaczy dziękuję. Za
tort – odważyła się spojrzeć na Marcina. Był zarumieniony, a oczy mu
błyszczały. To nie ułatwiało sprawy. Kompletnie nie wiedziała, co mu
powiedzieć, musiała najpierw przemyśleć to, co się stało. Dlatego postanowiła
zupełnie zmienić temat. – Powinieneś go razem ze mną zjeść, wypada spróbować
urodzinowego ciasta.
- Jasne. W samochodzie mam talerzyki i
sztućce, pomyślałem o tym. Zjemy, a później cię odwiozę – odparł, a ona
pomyślała, że jedną z jego wspaniałych cech jest to, że wie, kiedy nie drążyć
tematu. Była mu za to niezmiernie wdzięczna.
Uśmiechnęła się ciepło, wciąż z lekkim
zażenowaniem, ale poczuła się lepiej widząc, że on też nieco stracił rezon.
- To chodźmy – zaproponowała, biorąc do ręki
swój prezent i wsiadając do samochodu.
***
Było piątkowe popołudnie. Brutus właśnie
podjechał swoim „niuniusiem” pod dom bliźniaczek. Ściągnął kask i próbował
przekonać się w myślach, że wcale się nie wygłupi i że wszystko będzie w
porządku. Podszedł do drzwi i zapukał. Po dłuższej chwili otworzyła mu jakaś
kobieta. Chłopak domyślił się, że jest to matka sióstr. Przywitał się i zapytał
uprzejmie, czy jest w domu Angelika. Kobieta kiwnęła głową i zaprosiła go do
środka.
- Angelika jest u siebie w pokoju.
Ostatnie drzwi na prawo na piętrze.
- Dziękuję.
- Czy ty aby przypadkiem nie jesteś kimś
z rodziny Sławka? – zapytała go kobieta, intensywnie mu się przyglądając.
Chłopak uśmiechnął się lekko i odparł
żartobliwie:
- Niestety tak. To mój brat.
Chwilę później już całkiem zestresowany
przystanął pod drzwiami pokoju dziewczyny i zapukał. Kiedy tylko usłyszał
zaproszenie, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Hej – przywitał się patrząc na
rudowłosą. – Masz bardzo ciekawą minę – dodał uśmiechając się do niej.
- Cześć – zaczęła zaskoczona. – Co ty tu
robisz?
- Wczoraj miałaś urodziny i wiesz, tak
sobie pomyślałem, że... – wyjął z kieszeni kurtki jakąś kopertę, po czym
podszedł do dziewczyny podając jej ją - ...dam ci prezent.
Angelika wydawała się być jeszcze
bardziej zaskoczona.
- Ale... Nie musisz. Ja nic nie chcę.
- Nie wygłupiaj się. Już je kupiłem i
wątpię, abym mógł je oddać.
- Je? – zapytała. – To co to jest?
- Zobacz – zachęcił dziewczynę
uśmiechem.
Zaciekawiona otworzyła kopertę i
wyciągnęła z niej dwa bilety na koncert Jamala. Rudowłosa spojrzała na Dawida
jeszcze bardziej zaskoczona i zarazem szczęśliwa. Nie wiedziała, co
odpowiedzieć, czy (i jak) podziękować.
- Słyszałem, że lubisz ten zespół.
- Lubisz? To mało powiedziane – odparła
dziewczyna.
Chłopak uśmiechnął się.
- Kupiłem dwa, żebyś nie jechała sama.
Możesz wziąć ze sobą siostrę, albo jakąś koleżankę. Koleżankę, nie mojego
kolegę – zaznaczył.
Rudowłosa roześmiała się.
- Zabawny jesteś. Nie lubisz Kryspina?
- Ostatnio mniej. I nie mam zamiaru
obstawiać mu biletu – odparł wymijająco.
- Dobrze, wezmę koleżankę – obiecała, po
czym ponownie zapytała. – A gdzie jest ten koncert?
- W Mińsku Mazowieckim. Tak około
godziny drogi od Warszawy.
- Cholera. Jak ja tam dotrę? – zapytała
samą siebie. – Rozbieraj się. Zaraz coś przyniosę – dodała, po czym wybiegła z
pokoju krzycząc. – Mamo, nie uwierzysz! Jadę na koncert Jamala!
Dawid zaśmiał się cicho. Cieszył się, że
dziewczynie przypadł do gustu jego prezent. Ściągnął kurtkę i odłożył ją na
fotel nieopodal. Rozejrzał się dookoła. Pokój był urządzony w nowoczesnym
stylu. Było w nim trochę akcentów odnoszących się do stylu słuchanej przez
Angelikę muzyki oraz kilka elementów związanych z jej hobby – dwa manekiny obleczone
jakimś materiałem. Podejrzewał, że za niedługo dziewczyna zrobi z tego istne
cudo, biorąc pod uwagę to, jak uszyła mu koszulę. Wiedział, że rudowłosa
ma talent do takich rzeczy. Z rozmyśleń wyrwała go dziewczyna wchodząca
do pokoju z tacą zapełnioną kilkoma miseczkami z przekąskami. Za Angeliką
weszła jej matka także niosąc tacę, tym z tortem i napojami.
- Ale... – zaczął Dawid -... ja tylko na
chwilę. Nie chcę robić kłopotów.
- To żaden kłopot – odparła kobieta. –
Bawcie się dobrze. Tylko wiecie, grzecznie – zażartowała i wyszła.
Rudowłosa zarumieniła się lekko i dodała
do speszonego chłopaka:
- Mama zawsze palnie coś głupiego –
dziewczyna szybko chciała znaleźć jakiś inny temat, by zapomnieć o tej gafie i
tym, co się stało między nimi nad morzem. – To ten... poczęstuj się czymś.
Chcesz ciasta, albo... sałatki? Dobra jest. Sama robiłam. Zaraz mama przyniesie
coś na ciepło. A może coś do picia? Nie proponuje nic mocniejszego, bo pewnie
jesteś swoim motorem. Chyba, że chcesz? Mógłbyś go tutaj zostawić w garażu.
Dawid wyraźnie się zastanawiał.
Perspektywa świętowania z Angeliką sam na sam i wrócenie tutaj ponownie po
niuniusia była bardzo kusząca.
- Okej, widzę, że chcesz. Pójdę po coś –
i znowu zniknęła.
Obiecał sobie w duchu, że postara się
choć trochę naprawić ich wspólne relacje. A później pozostanie mu tylko to, aby
to właśnie jego wybrała. W głębi ducha wiedział, że po tym, co zrobił, czeka go
długa droga, ale postanowił się nie poddawać. Znał Kryspina już dość długo i
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest on typem mężczyzny, który z
reguły dopina swego. I do tego lubił rywalizować, a gdy już osiągnął swój cel,
to tracił zapał i zaczynał sobie szukać kolejnego. Teraz, kiedy uświadomił
sobie, co też czuje do Angeliki nie chciał, aby i ją to spotkało.
Spojrzał na wchodzącą do pokoju
dziewczynę i wybuchnął śmiechem widząc, że rudowłosa po raz kolejny wchodzi z
tacą, tyle że tym razem trunków.
- Nie wiedziałam, co lubisz.
- Od kiedy ty jesteś taka gościnna,
Ruda? – zapytał drocząc się z dziewczyną.
- Bardzo zabawne. Wiesz, mnie mama
uczyła, że trzeba być miłym i gościnnym, nawet dla ostatnich chamów – odparła
siląc się na powagę.
Lecz kiedy zauważyła, że chłopak chce
najwyraźniej zacząć nielubiany przez nią temat, kategorycznie dodała:
- Nawet nie próbuj tego zaczynać. Było,
minęło, ale chamem i tak pozostaniesz.
- Dla ciebie, Rudzielcu, mogę być i
chamem.
Spojrzała na niego zdziwiona, ale
postanowiła nie kontynuować tej dziwnej rozmowy. Podała mu butelkę swojego
ulubionego wina i zapytała.
- Otworzysz mi?
- Dzisiaj to ja ci mogę nawet nalać –
zaśmiał się otwierając wino.
Nalał jej i sobie, po czym usiadł przy
biurku i zaczął.
- W razie jakbyś nie znalazła jednak
transportu na koncert, to mogę się zaoferować jako darmowa taksówka. A teraz,
Ruda, twoje zdrowie – wzniósł toast.
- Dzięki – uśmiechnęła się cały czas
próbując zrozumieć pobudki jego zachowania.
Po kilku godzinach chłopak odłożył drugą
już pustą butelkę wina.
- Na mnie już chyba pora – zaczął
podnosząc się z fotela. – Nie będę już ci zawracać głowy, bo z tego co słyszę,
goście zaczynają się schodzić.
I miał rację. Rodzice Kingi i Angeliki
wyprawiali dzisiaj rodzinną osiemnastkę dla córek.
- Jak chcesz to możesz jeszcze zostać –
zaproponowała dziewczyna.
- Nie, nie ma takiej opcji – zaznaczył
niedbale zakładając kurtkę.
- Przyznaj się, że nie byłbyś w stanie
wypić nic więcej – zaśmiała się Angelika.
- Nie ja jeden – odgryzł się Dawid
wyszczerzając zęby w kierunku dziewczyny, która wyraźnie spochmurniała.
- Bardzo zabawne.
Jednak w duchu musiała przyznać
chłopakowi rację, ponieważ oboje podczas tych kilku godzin, a ściślej mówiąc,
przy końcu drugiej butelki wina, zaczęli dostrzegać, że budują zdania, które
kompletnie nie mają sensu. A co było najdziwniejsze, doskonale się rozumieli.
Zarówno ona jak i on nie należeli do osób, które mają mocne głowy.
Gdy mijali salon w drodze do drzwi
wyjściowych, Dawid jak najlepiej umiał, starał się ukryć to, iż jest już lekko
pijany i pożegnał się z wszystkimi. Dziękował w duchu, że w danym pomieszczeniu
nie było akurat Kingi, która z całą pewnością powiedziałaby Sławkowi o tym, że
tu był. Na razie pragnął odwlec tą chwilę w czasie, gdyż doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, jakby dana rozmowa wyglądała.
- A więc tak, Rudzielcu, jeszcze raz
życzę ci wszystkiego najlepszego, zdanej matury i tego, byś dotrwała do końca
tej imprezy – zaśmiał się cicho, po czym otworzył drzwi.
- Bardzo zabawne – odparła z lekkim
oburzeniem.
- Na razie – rzekł na pożegnanie, po
czym nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, cmoknął ją w policzek i
wyszedł.
Angelika stała tam chwilę zszokowana.
Ten jeden moment, mały gest sprawił, że już wcale nie czuła szumu panującego w
jej głowie spowodowanego alkoholem. Otrząsnęła się z szoku i skierowała do salonu
myśląc, że chłopak najwyraźniej upił się mocniej, niż było to po nim
widać.