niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 92

Anita weszła niepewnie do restauracji ciesząc się w duchu, że zdecydowała się nieco wystroić i założyła letnią sukienkę. W sumie już sam fakt, że Marcin napisał jej, że mają się spotkać wieczorem wskazywał na to, że raczej nie chce chodzić z nią po sklepach lub siedzieć w pizzerii. Przezornie postanowiła ubrać się nieco inaczej niż na co dzień, ponieważ gdy zapytała Marcina co planuje, odparł jedynie, że to niespodzianka.
A teraz zajmowała miejsce przy stoliku w wykwintnej restauracji, której wcześniej nie znała chociażby dlatego, że takiego miejsca nigdy nie uwzględniała w żadnych swoich planach – zdecydowanie nie nadawałoby się ono na plotki z przyjaciółkami.
Po chwili Marcin zajął miejsce naprzeciw niej, a przy ich stoliku od razu pojawił się kelner, podając im karty dań. Anita otworzyła swoją, zbladła i niepewnie spojrzała na swojego towarzysza.
- Coś nie tak? – zapytał widząc jej nieco przerażone spojrzenie.
- Marcin, na Boga – zaczęła półgłosem. – Chodźmy do McDonalda, mam kupony zniżkowe.
Chłopak zaczął się śmiać.
- Daj spokój. Wybierz to, na co masz ochotę i nie sugeruj się cenami.
Anita wypuściła powietrze ustami i z powrotem spojrzała w kartę. Znała Marcina już dość długo, więc nie powinna czuć się onieśmielona, ale w tej sytuacji...
- To poproszę to, co ty.
- Flaki i golonkę w kapuście? – rzucił od niechcenia odkładając kartę na bok.
- Co?! – zapytała tak głośno, że osoby z najbliższych stolików przestały rozmawiać i spojrzały na nich.
Marcin ponownie się roześmiał.
- Przecież żartuję. Spaghetti bolognese, a na deser płonące lody i ciastko, może być?
Przytaknęła. W tym momencie pojawił się kelner przynosząc im czerwone wino.

- Skąd pomysł na takie miejsce?
Od kilku minut jedli spaghetti. Anita była pod ogromnym wrażeniem; musiała przyznać, że Marcin jej zaimponował. Jakiś cichy głosik mówił jej, żeby nie dała sobie zamydlić oczu, jednak szybko wyrzuciła tę myśl z głowy. Marcin miał swoje na sumieniu, ale na pewno zabierając ją tu nie miał złych intencji.
Blondyn przełknął makaron, który akurat miał w ustach i odparł:
- A nie wiem. Zawsze chodziliśmy na jakieś kebaby... Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na odrobinę luksusu.
Nie dodał, że dla niego luksusem był sam fakt, że pomimo tego, jak kiedyś ją potraktował, zgodziła się gdzieś z nim wyjść. A ta restauracja... Chciał, by poczuła się inaczej, niż zwykle. Nigdy nie byli razem w takim miejscu, Marcin zdawał sobie sprawę, że Anita nie jest typem dziewczyny, która czuje potrzebę chodzenia do wykwintnych lokali, sam zresztą nie czuł się tu zbyt swobodnie. Jednak pomyślał, że może w ten sposób uda mu się sprawić jej przyjemność – w końcu każdy lubi czasem poczuć się wyjątkowo. Jej szczery uśmiech był dowodem na to, że mu się udało.
- Luksus to mało powiedziane. Płonące lody, co to właściwie jest?
- Nie wiesz? Lody z dodatkami, na wierzchu mają jakiś alkoholowy element, który się podpala... I masz płomień, alkohol jest palny – uśmiechnął się do niej.
- No tak. Zaskoczyłeś mnie, naprawdę.
Przez chwilę jedli w ciszy.
- A tak właściwie – zaczęła Anita. – jak było na szkoleniu? Nic nie opowiadałeś.
- A pytałaś? – uśmiechnął się. – Jakoś. Pojechałem, bo musiałem. Kazali mi się uczyć to się pilnie uczyłem.
- Mhm, tak – Anita parsknęła śmiechem. – Impreza za imprezą, alkohol i panienki.
Starała się nie myśleć o tym, że wolałaby, aby nie odpowiadał. Była o to na siebie zła, bo był wolny i miał prawo się bawić. Ale wydawało jej się niesprawiedliwe, że podczas gdy ona próbowała się pozbierać po ich rozstaniu, on mógł bawić się w najlepsze na przepustkach.
- Aż tak nisko mnie oceniasz? – zapytał patrząc się na nią ze zmarszczonym czołem.
- Dlaczego nisko? Jesteś młodym facetem, masz do tego prawo – żałowała, że zaczęła ten temat.
Marcin odłożył sztućce i rzekł rzeczowo:
- Imprez było do wyboru, do koloru, panienek na nich też, jeśli miałbym wierzyć w przeróżne zwierzenia kumpla, którego tam poznałem. Ja sam trzymałem się z daleka od takich akcji. Nie miałem na to nastroju. Chciałem po prostu zdać te cholerne egzaminy i wrócić tutaj, bo... – w porę ugryzł się w język i zakończył inaczej niż miało brzmieć pierwotnie. - ...bo szukam w życiu czegoś więcej niż przypadkowych panienek.
Odpowiedziała dopiero po krótkiej ciszy.
- Przepraszam, nie powinnam pytać, to nie moja sprawa.
- Pytaj śmiało, to nic, co chciałbym zachować dla siebie. Poza tym... myślałem, że wiesz, jaki jestem – w jego głosie było coś dziwnego, coś pomiędzy smutkiem a wyrzutem.
- A ja myślę, że już sama nie wiem, co mam myśleć – odparła twardo, po czym jednym haustem wypiła resztę wina ze swojego kieliszka.
- Dlaczego?
Marcin zdawał sobie sprawę, że luźna atmosfera sprzed dosłownie kilku chwil nagle gdzieś się ulotniła. Nie o to mu chodziło, temat szkolenia był dla nich dość grząski i był zły, że nie zmienił go od razu. Dlatego bardzo się zdziwił, gdy okazało się, że Anita wcale nie miała na myśli jego pobytu na wojskowym kursie.
- Nie do końca rozumiem, co miałeś na myśli podczas naszej ostatniej rozmowy na sali gimnastycznej.
- Powiedziałem ci, że jeśli ktoś będzie chciał, bym został, to zostanę – odparł powoli.
- Tak.
- Nie wiem, co w tym niezrozumiałego.
Dziewczyna przyglądała się mu w milczeniu, więc poczuł lekką irytację. Doskonale wiedziała, o co mu chodzi, widział to w jej oczach, więc dlaczego chciała usłyszeć to pytanie?
- Więc... – nie chciał zabrzmieć jak wylewny desperat, dlatego zapytał po prostu – Mam zostać?
Anita opuściła głowę i nadal milczała. Tym razem Marcin dał jej czas, by przemyślała to, co chce mu powiedzieć. Siedział spokojnie czując, jak żołądek ściska mu się z nerwów. Jeśli powie, że ma wyjechać... Nie pozwalał tej myśli uformować się do końca. Przecząca odpowiedź byłaby końcem jego nadziei.
W głowie Anity również toczyła się bitwa. Człowiek, przez którego przepłakała dziesiątki nocy, przez którego straciła nadzieję na miłość, który był pośrednią przyczyną jej sięgnięcia po narkotyki, którymi zawsze pogardzała... oczarowywał ją na nowo. Musiała to przed sobą przyznać. I nie chodziło tu o drogie jedzenie czy romantyczne świece. Po prostu miał w sobie to coś, co sprawiało, że chciała z nim rozmawiać i przebywać. Nie bez powodu poczuła ukłucie zazdrości – bo musiała się przyznać także do tego – gdy zapytała o jego styl życia na szkoleniu. Bała się mu zaufać, obawiała się, że gdy mu ulegnie, on znów ją skrzywdzi. Wyobraziła sobie jednak, że miałaby go już nigdy więcej nie spotkać, co najwyżej kiedyś przypadkiem u Michała i poczuła w sercu cień znajomego bólu.
- Zostań – szepnęła cicho, ale zdała sobie sprawę, że nie miał możliwości jej usłyszeć, więc podniosła głowę i powiedziała głośniej – Zostań, proszę.
Marcin otworzył szerzej oczy, jakby nie takiej odpowiedzi się spodziewał, jednak bardzo szybko otrząsnął się z zaskoczenia. Bez zastanowienia wyciągnął rękę, by złapać jej dłoń leżącą na stoliku, jednakże dokładnie w tej samej chwili pojawił się przy nich kelner, by podać im płonące lody.
- Wyglądają świetnie – dziewczyna była pod wrażeniem palących się lodów, które były dość niezwykłe. Kątem oka zauważyła jednak, że Marcin zamiast patrzeć na ich nieco dziwny deser, przypatruje się jej z lekkim rozczuleniem. Niestety oznaczało to, że musi wrócić do ich rozmowy. Chciała, by między nimi wszystko było jasne.
- Marcin... poprosiłam, żebyś został, ale zrobisz jak będziesz chciał. Nie chcę, żebyś wyjeżdżał, bo lubię z tobą rozmawiać i się spotykać... Robisz fajne niespodzianki – rzuciła żartem, jednak niemalże od razu spoważniała. – Wiem, dlaczego chcesz wyjechać, musiałabym być ślepa, żeby nie widzieć. Ale musisz wiedzieć, że na chwilę obecną nie usłyszysz ode mnie żadnej deklaracji. I nie obiecuję, że kiedykolwiek ją usłyszysz, po prostu nie wiem sama kiedy i czy w ogóle będę w stanie zaufać tobie albo jakiemukolwiek innemu facetowi. Nie chcę zwodzić cię w nieskończoność. Wolałabym, żebyś został, ale...
- Zostanę – przerwał jej pewnie, po czym się uśmiechnął. -  Nie przejmuj się tak. Jedz lody, bo zaraz się roztopią i tyle zostanie z deseru.

***

Anita może i miała w głowie mętlik i nie chciała robić Marcinowi niepotrzebnych nadziei, ale i tak nie mogła się oprzeć kiedy dwa dni później poprosił ją o kolejne spotkanie, tym razem bezpośrednio po jej lekcjach. Znów był tajemniczy i nie chciał zdradzić celu ich spotkania (uparcie wyrzucała z głowy słowo „randka”), więc obudził w niej ciekawość i zgodziła się gdzieś z nim udać.
Czekał na nią w parku niedaleko jej szkoły. Kiedy szła w jego kierunku nagle przypomniał jej się moment sprzed kilku miesięcy, kiedy szła do niego dokładnie tą samą alejką, by za chwilę dowiedzieć się, że on już nie chce z nią być, bo ich związek nie ma przyszłości. Zanim jednak wspomnienia w pełni ogarnęły jej umysł powiedziała im stanowcze „Dość!”. Nie można wiecznie rozpamiętywać tego, co było kiedyś.
- Cześć – przywitała się przysiadając obok niego na ławce.
Obdarzył ją szerokim uśmiechem i odparł:
- Co to za mina? Przez moment wyglądałaś, jakbyś szła na ścięcie – zaśmiał się.
- Wspomnienia – odpowiedziała krótko na wydechu.
Nie musiała nic dodawać, blondyn w mig zrozumiał, o co jej chodzi. Echo ich „starej” znajomości ciągle za nimi podążało, na każdym spotkaniu pojawiało się chociaż jedno słowo, które przywoływało wspomnienia, o których mówiła. Marcin wiedział, że będzie tak dopóki ostatecznie nie rozliczą się z przeszłością. Na tę rozmowę było jednak jeszcze zbyt wcześnie, przynajmniej dla Anity, która z pewnością powiedziałaby mu, że dla niej wszystko jest jasne, nie ma do niego żalu i że ma do tego nie wracać.
- Hej, zamyśliłeś się – głos Anity nakazał mu wrócić na ziemię. – Nie powiedziałam tego, żeby ci cokolwiek wyrzucać, po prostu odpowiedziałam na pytanie – uśmiechnęła się pogodnie.
Marcin poderwał się z ławki.
- Chodź.
Anita również wstała śmiejąc się lekko.
- Gdzie tym razem mnie zaprowadzisz?
- Zawiozę. Chyba, że masz ochotę na bardzo długi spacer.
- Mmm... – udała, że intensywnie się zastanawia. – Nie. To gdzie jedziemy?
- Niespodzianka.
Anita przewróciła oczami i za chłopakiem ruszyła w stronę wyjścia z parku.

Dwadzieścia minut później chłopak stał obok niej uśmiechając się od ucha do ucha.
- I co? – zapytał.
Anita rozejrzała się i rzekła krótko.
- Wisła. Trochę zalatuje glonami.
Marcin wybuchnął śmiechem. Kochał jej bezpośredniość.
- No co? – oburzyła się, po czym zmieniła wyraz twarzy na bardziej pogodny i dodała – Dawno nie byłam nad rzeką. Dziwne, mieszkać w Warszawie i nie bywać nad Wisłą, nie? Zdarza mi się co najwyżej jechać Wisłostradą.
- No to dzisiaj będziesz miała okazję trochę pooddychać glonami i posiedzieć nad Wisłą – zaśmiał się, po czym wskazał ręką w stronę rzeki. – Tam zaczyna być widoczny tramwaj wodny. Co powiesz na to, żeby zrobić jedno kółko?
Anita przyglądała mu się podejrzliwie.
- Kim jesteś? I co zrobiłeś z Marcinem Bojko? – przeniosła wzrok na nadpływający tramwaj. – Marcin, przestań się na mnie wykosztowywać. Głupio mi – znów na niego spojrzała. – Sama za siebie zapłacę, dobrze?
 - Nie – pokręcił przecząco głową. – Wiem, że ostatnio czułaś się nieswojo, dzisiaj nie masz powodu. Tramwaj wodny nie jest drogi. Chodź, chyba można się powoli zbierać.
Kupili bilety i weszli na pokład.
- Chodź na górę, usiądziemy.
Kiedy już zajęli miejsca naprzeciw siebie, Anita oparła się o barierkę i spojrzała na rozciągającą się przed nimi Wisłę. Po chwili ciszy rzekła stanowczo:
- Następnym razem ja wymyślam, gdzie pójdziemy.
- Dobrze.
- I pokrywam koszty. Nie marudź! – zastrzegła, wskazując w jego stronę oskarżycielsko palcem, gdy otworzył usta, by zaprotestować. – Bo będziesz się spotykał sam ze sobą.
Parsknął śmiechem kręcąc głową.
- No okej, skoro tak bardzo ci zależy. Ale tylko ten jeden raz.
- Pff. Na chwilę obecną niech będzie.
Oboje patrzyli na siebie groźnie, by za chwilę wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Płynęłaś tym kiedyś? – zagadnął Marcin, gdy się wyciszyli.
- Nie. A ty?
- Raz. Z jednego przystanku na drugi. Z ciekawości.
- I jak wrażenia?
- Wtedy nie skupiałem się za bardzo na przeżyciach wewnętrznych – powiedział z uśmiechem. – Ale jak widać wróciłem. Dzisiaj popływamy trochę dłużej niż ja wtedy, musimy przepłynąć wszystkie przystanki na trasie, żeby wrócić na tamten, to trochę potrwa.
- I dobrze.
Płynęli w ciszy, Anita zapatrzona w zmieniający się krajobraz, a Marcin w nią. Mógłby siedzieć tak godzinami. Była idealna. Marzył o tym, aby móc ją objąć. Tylko tyle. Nie chciał jej jednak wystraszyć. Dlatego po prostu siedział i podziwiał.
- Gapisz się – powiedziała nagle, uśmiechając się lekko.
Bardziej to czuła, niż widziała. To było miłe uczucie.
- Mhm – mruknął tylko, nie czując się ani trochę speszony i nie odwracając wzroku.
Spojrzała na niego mówiąc spokojnie:
- Dookoła jest piękny krajobraz, rozejrzyj się trochę.
- Każdemu może podobać się coś innego. Ja podziwiam to, co jest piękne według mnie.
Okropnie się zarumieniła. Komplementowanie powinno być zabronione! Czując, że ma twarz jak burak, odwróciła się z powrotem w stronę wody i odparła:
- Cóż, o gustach się nie dyskutuje.
Większość rejsu upłynęła im na miłej pogawędce i wzajemnym przekomarzaniu. Ani się obejrzeli, a słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, było jeszcze dość wysoko, ale niebo zaczynało się czerwienić i wyglądało magicznie. Pojawiła się także muzyka. Marcin działał z premedytacją – tego Anita była pewna, ponieważ to miejsce idealnie nadawało się na ran... spotkanie.
- Jak się czuje twoja mama?
- Jest... duża – Anita wybuchnęła śmiechem.
- Chyba już się oswoiłaś z myślą o młodszym rodzeństwie, co?
- Chyba nie miałam wyjścia. Może nie będzie tak źle. Najważniejsze, że mały według badań jest zdrowy.
- To chłopiec?
- Tak mówią. Kolejny Grabowski – westchnęła teatralnie.
- To kiedy go poznasz?
- W listopadzie. To znaczy my już się znamy, gadamy ze sobą, raz nawet mi przywalił – zaśmiała się. – To trochę jak ze znajomością przez Internet. Gadasz z kimś, ale do końca nie wiesz z kim, masz ewentualnie zdjęcie i czekasz na spotkanie w realu.
Blondyn roześmiał się.
- Niezła metafora.
Stali obok siebie oparci o barierkę w kierunku wody. Pozostało im dosłownie kilka metrów rejsu, pasażerowie zaczęli kłębić się w stronę wyjścia.
- Możesz się śmiać – zagadnęła Anita. – Ale nie chce mi się wracać do domu – położyła dłonie na barierce i wychyliła się trochę do przodu, aby spojrzeć w dół na wodę, po czym dodała z uśmiechem – Nawet te glony już tak nie przeszkadzają – spojrzała na niego krótko. – Dziękuję, to było naprawdę świetne popołudnie.
Nagle poczuła na swej ręce uścisk ciepłej dłoni, którą dobrze znała. Nieco zaskoczona spojrzała na swojego towarzysza, który rzekł poważnie patrząc jej w oczy:
- To ja dziękuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tu ze mną  jesteś.
- Nie ma za co – mruknęła odwracając głowę.
Nie strąciła jego dłoni, a on jej nie zabierał. Stali w ciszy patrząc przed siebie i trzymając się za ręce.

***

„Możemy się spotkać jutro popołudniu?”

„Nie bardzo:/ Idę do bliźniaczek na osiemnastkę, muszę się jakoś ogarnąć, po szkole będę miała bardzo mało czasu.”

„W czwartek impreza? ;p Może zobaczymy się po Twoich lekcjach, tylko na kilka minut? Bardzo mi zależy... Obiecuję, że później szybko odwiozę Cię do domu!”

„No dobrze. Ale naprawdę max 10 minut.”

„;) To będę czekał na parkingu, bo kończę wcześniej. Do jutra;)”

Anita podejrzewała, o co chodzi Marcinowi. Osiemnastka rudowłosych bliźniaczek była jednocześnie siedemnastą rocznicą jej narodzin, a jej były chłopak na pewno zdawał sobie z tego sprawę i chciał jej złożyć życzenia. Miała tylko nadzieję, że nie kupił jej żadnego drogiego prezentu – wiedziała, że jest do tego skłonny, a nie chciała od niego nic dostawać. Podobnie zresztą, jak od kogokolwiek innego, zawsze czuła się niezręcznie, gdy inni jej coś kupowali.
Teraz siedziała na ostatniej lekcji – godzinie wychowawczej – i co jakiś czas zerkała przez okno. W głębi ducha nie mogła się już doczekać, co prawda nadal widywała Marcina na korytarzach i lekcjach wychowania fizycznego, ale to nie było to samo, co spotkanie na neutralnym gruncie, gdzie mogli swobodnie rozmawiać. A za tym od zeszłego tygodnia zdążyła się stęsknić. Często łapała się na tym, że o nim myśli, że wspomina to, co kiedyś było między nimi, a po tym, jak na tramwaju wodnym płynęli trzymając swe dłonie musiała przyznać się przed sobą, że chciałaby sobie przypomnieć, jak to było przytulić się do niego, zamknąć oczy i słuchać bicia jego serca...
„Ckliwa kretynka!” – skarciła się w myślach.
Takie myślenie było pogrążające, ludzie (czytaj: mama) zaczęli zauważać, że buja w obłokach. A ona póki co nikomu nie powiedziała, że chociażby smsuje z Marcinem, nie wspominając już o spotkaniach. Nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, bała się dobrych rad i karcących spojrzeń mówiących, jaka jest naiwna. Wydawało jej się także, że Marcin również utrzymuje to w tajemnicy; w przeciwnym wypadku rozmawiałaby już na ten temat z Michałem lub Brutusem, najlepszymi przyjaciółmi niebieskookiego blondyna.
Z drugiej strony Anita zwyczajnie nie chciała się znów zakochać. Miłość, związek – nie polegały tylko na czułych słowach. I choć wszyscy mówią, że właśnie tak jest, że miłość to spojrzenia w oczy, wzajemne zrozumienie, szacunek i ufność, to jednak gdy przychodziło co do czego ludzie wyrażali miłość gestami, których się bała. Gesty wiązały się z dotykiem, a dotyk mógł być dla niej nie do zniesienia. Nie chodziło tu wbrew pozorom o seks – o takiej bliskości nawet nie myślała, póki co nie brała tego pod uwagę. Bała się, że zwyczajne przytulenie się z drugą osobą lub niewinny pocałunek mogą przywołać wspomnienia. Bała się, że z powrotem ujrzy przed sobą widmo człowieka, który stał się jej oprawcą.
- Anita, wszystko w porządku? Źle się czujesz?
Głos wychowawczyni wyrwał ją z rozmyślań. Klasa z zaciekawieniem patrzyła się w jej stronę, podobnie jak zaniepokojona nauczycielka. Dopiero teraz Anita zorientowała się, że po policzkach płyną jej łzy. W popłochu otarła twarz i odpowiedziała:
- Nie, pani profesor, wszystko w porządku. Przepraszam, zamyśliłam się.
Na szczęście kobieta nie drążyła tematu. Znała sytuację Anity i nie chciała przy wszystkich uczniach przekonywać jej do zwierzeń.
„Świetnie” – Anita doszła do wniosku, że klasa będzie miała ją za jeszcze większe dziwadło. Po prostu cudownie.

Kiedy piętnaście minut później podeszła do Marcina miała minę zbitego psa.
- Cześć – mruknęła ponuro. – Przepraszam za spóźnienie, nauczycielka mnie zatrzymała.
- Spoko – odparł Marcin przyglądając się jej uważnie. – Co się stało?
Wzruszyła ramionami.
- Nic. Wyszłam przed klasą na rozstrojoną psychicznie wariatkę, którą zresztą jestem.
Blondyn spojrzał na nią z ciekawością.
- Rozryczałam się na godzinie wychowawczej – odpowiedziała na jego nieme pytanie.
- Dlaczego? – zaniepokoił się.
- No właśnie nie wiem – westchnęła.
Marcin roześmiał się lekko i patrząc na nią z ukosa rzekł:
- Jak moja siostra miała takie akcje, to mówiła na to zespół napięcia przedmiesiączkowego.
- Ej! – dziewczyna roześmiała się dając mu sójkę w bok.
- No widzisz, od razu lepiej jak się uśmiechasz. Zresztą nie można się smucić we własne urodziny. Rok dzieciństwa ci został, korzystaj – przewróciła oczami, a on w tym czasie sięgnął z samochodu kartonowe, kwadratowe pudełko, nieco większe niż standardowy zeszyt. – Mam coś dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
Anita odebrała mu z rąk pakunek, ale nie zajrzała do środka, tylko rzekła:
- Nie musisz mi nic kupować.
- Spokojnie, wiem, że nie lubisz drogich prezentów. Otwieraj śmiało, to drobiazg, nie żadna biżuteria za pół miliona.
Chciała przechylić pudełko, by je otworzyć, ale Marcin przytrzymał jej ręce.
- Ostrożnie! Otwórz tak, jak ci podałem, to... delikatne.
Ułatwiła sobie zadanie stawiając kartonik na masce jego samochodu. Następnie otworzyła swój prezent i zaskoczona uśmiechnęła się szeroko zakrywając przy tym dłonią usta. Wybuchnęła radosnym śmiechem, po czym spojrzała na Marcina pytając:
- Nie jest kupny, prawda?
- Prawda. To moja artystyczna dusza postanowiła się ujawnić – odparł dumnie kładąc sobie dłoń na sercu.
W kartonie był niezbyt duży, okrągły torcik, pięknie przystrojony, z dedykacją. Anita spodziewała się naprawdę każdego prezentu, ale nigdy nie wpadłaby na to, że Marcin robiąc jej prezent wykorzysta swoje kulinarne zdolności.
- Dziękuję! – niewiele się zastanawiając zarzuciła Marcinowi ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno. Gdy po chwili zawahania również ją objął pomyślała, że właśnie tego jej było potrzeba.
Nie myśląc o tym, co robi i działając pod wpływem chwili odsunęła się od niego nieznacznie, po czym pocałowała go prosto w usta.
Jak bardzo myliła się uważając, że podczas pocałunku będzie myślała o swoim oprawcy! Stał przed nią Marcin i to jego wyraźnie czuła. Całując go myślała o tym, że z powrotem jest bezpieczna, że odzyskała to, czego została pozbawiona. Jego zapach i smak powodowały, że miękły jej kolana, a pasja i zaangażowanie, z jakimi oddawał pocałunek sprawiały, że zupełnie zapomniała o tym, gdzie jest i co się wokół niej dzieje.
Myśl, że miała być sama i trzymać Marcina na dystans była dla niej jak kubeł zimnej wody. Anita gwałtownie przerwała pocałunek. Wyswobodziła się z objęć swojego byłego chłopaka i odsunęła się bezpieczny krok do tyłu. W głowie jej szumiało, drżały jej nogi, a serce waliło jak młotem. Z zażenowaniem wbiła wzrok w ziemię.
- Anita... – usłyszała cichy głos Marcina, który chyba kompletnie nie miał pojęcia, jak się zachować.
Odchrząknęła, po czym nadal patrząc się w kępę trawy, którą miała pod stopami rzekła:
- Przepraszam. To znaczy dziękuję. Za tort – odważyła się spojrzeć na Marcina. Był zarumieniony, a oczy mu błyszczały. To nie ułatwiało sprawy. Kompletnie nie wiedziała, co mu powiedzieć, musiała najpierw przemyśleć to, co się stało. Dlatego postanowiła zupełnie zmienić temat. – Powinieneś go razem ze mną zjeść, wypada spróbować urodzinowego ciasta.
- Jasne. W samochodzie mam talerzyki i sztućce, pomyślałem o tym. Zjemy, a później cię odwiozę – odparł, a ona pomyślała, że jedną z jego wspaniałych cech jest to, że wie, kiedy nie drążyć tematu. Była mu za to niezmiernie wdzięczna.
Uśmiechnęła się ciepło, wciąż z lekkim zażenowaniem, ale poczuła się lepiej widząc, że on też nieco stracił rezon.
- To chodźmy – zaproponowała, biorąc do ręki swój prezent i wsiadając do samochodu.

***

Było piątkowe popołudnie. Brutus właśnie podjechał swoim „niuniusiem” pod dom bliźniaczek. Ściągnął kask i próbował przekonać się w myślach, że wcale się nie wygłupi i że wszystko będzie w porządku. Podszedł do drzwi i zapukał. Po dłuższej chwili otworzyła mu jakaś kobieta. Chłopak domyślił się, że jest to matka sióstr. Przywitał się i zapytał uprzejmie, czy jest w domu Angelika. Kobieta kiwnęła głową i zaprosiła go do środka.
- Angelika jest u siebie w pokoju. Ostatnie drzwi na prawo na piętrze.
- Dziękuję.
- Czy ty aby przypadkiem nie jesteś kimś z rodziny Sławka? – zapytała go kobieta, intensywnie mu się przyglądając.
Chłopak uśmiechnął się lekko i odparł żartobliwie:
- Niestety tak. To mój brat.
Chwilę później już całkiem zestresowany przystanął pod drzwiami pokoju dziewczyny i zapukał. Kiedy tylko usłyszał zaproszenie, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Hej – przywitał się patrząc na rudowłosą. – Masz bardzo ciekawą minę – dodał uśmiechając się do niej.
- Cześć – zaczęła zaskoczona. – Co ty tu robisz?
- Wczoraj miałaś urodziny i wiesz, tak sobie pomyślałem, że... – wyjął z kieszeni kurtki jakąś kopertę, po czym podszedł do dziewczyny podając jej ją - ...dam ci prezent.
Angelika wydawała się być jeszcze bardziej zaskoczona.
- Ale... Nie musisz. Ja nic nie chcę.
- Nie wygłupiaj się. Już je kupiłem i wątpię, abym mógł je oddać.
- Je? – zapytała. – To co to jest?
- Zobacz – zachęcił dziewczynę uśmiechem.
Zaciekawiona otworzyła kopertę i wyciągnęła z niej dwa bilety na koncert Jamala. Rudowłosa spojrzała na Dawida jeszcze bardziej zaskoczona i zarazem szczęśliwa. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, czy (i jak) podziękować.
- Słyszałem, że lubisz ten zespół.
- Lubisz? To mało powiedziane – odparła dziewczyna.
Chłopak uśmiechnął się.
- Kupiłem dwa, żebyś nie jechała sama. Możesz wziąć ze sobą siostrę, albo jakąś koleżankę. Koleżankę, nie mojego kolegę – zaznaczył.
Rudowłosa roześmiała się.
- Zabawny jesteś. Nie lubisz Kryspina?
- Ostatnio mniej. I nie mam zamiaru obstawiać mu biletu – odparł wymijająco.
- Dobrze, wezmę koleżankę – obiecała, po czym ponownie zapytała. – A gdzie jest ten koncert?
- W Mińsku Mazowieckim. Tak około godziny drogi od Warszawy.
- Cholera. Jak ja tam dotrę? – zapytała samą siebie. – Rozbieraj się. Zaraz coś przyniosę – dodała, po czym wybiegła z pokoju krzycząc. – Mamo, nie uwierzysz! Jadę na koncert Jamala!
Dawid zaśmiał się cicho. Cieszył się, że dziewczynie przypadł do gustu jego prezent. Ściągnął kurtkę i odłożył ją na fotel nieopodal. Rozejrzał się dookoła. Pokój był urządzony w nowoczesnym stylu. Było w nim trochę akcentów odnoszących się do stylu słuchanej przez Angelikę muzyki oraz kilka elementów związanych z jej hobby – dwa manekiny obleczone jakimś materiałem. Podejrzewał, że za niedługo dziewczyna zrobi z tego istne cudo, biorąc pod uwagę to, jak uszyła mu koszulę. Wiedział, że  rudowłosa  ma talent do takich rzeczy. Z rozmyśleń wyrwała go dziewczyna wchodząca do pokoju z tacą zapełnioną kilkoma miseczkami z przekąskami. Za Angeliką weszła jej matka także niosąc tacę, tym z tortem i napojami.
- Ale... – zaczął Dawid -... ja tylko na chwilę. Nie chcę robić kłopotów.
- To żaden kłopot – odparła kobieta. – Bawcie się dobrze. Tylko wiecie, grzecznie – zażartowała i wyszła.
Rudowłosa zarumieniła się lekko i dodała do speszonego chłopaka:
- Mama zawsze palnie coś głupiego – dziewczyna szybko chciała znaleźć jakiś inny temat, by zapomnieć o tej gafie i tym, co się stało między nimi nad morzem. – To ten... poczęstuj się czymś. Chcesz ciasta, albo... sałatki? Dobra jest. Sama robiłam. Zaraz mama przyniesie coś na ciepło. A może coś do picia? Nie proponuje nic mocniejszego, bo pewnie jesteś swoim motorem. Chyba, że chcesz? Mógłbyś go tutaj zostawić w garażu.
Dawid wyraźnie się zastanawiał. Perspektywa świętowania z Angeliką sam na sam i wrócenie tutaj ponownie po niuniusia była bardzo kusząca.
- Okej, widzę, że chcesz. Pójdę po coś – i znowu zniknęła.
Obiecał sobie w duchu, że postara się choć trochę naprawić ich wspólne relacje. A później pozostanie mu tylko to, aby to właśnie jego wybrała. W głębi ducha wiedział, że po tym, co zrobił, czeka go długa droga, ale postanowił się nie poddawać. Znał Kryspina już dość długo i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest on typem mężczyzny, który z reguły dopina swego. I do tego lubił rywalizować, a gdy już osiągnął swój cel, to tracił zapał i zaczynał sobie szukać kolejnego. Teraz, kiedy uświadomił sobie, co też czuje do Angeliki nie chciał, aby i ją to spotkało.
Spojrzał na wchodzącą do pokoju dziewczynę i wybuchnął śmiechem widząc, że rudowłosa po raz kolejny wchodzi z tacą, tyle że tym razem trunków.
- Nie wiedziałam, co lubisz.
- Od kiedy ty jesteś taka gościnna, Ruda? – zapytał drocząc się z dziewczyną.
- Bardzo zabawne. Wiesz, mnie mama uczyła, że trzeba być miłym i gościnnym, nawet dla ostatnich chamów – odparła siląc się na powagę.
Lecz kiedy zauważyła, że chłopak chce najwyraźniej zacząć nielubiany przez nią temat, kategorycznie dodała:
- Nawet nie próbuj tego zaczynać. Było, minęło, ale chamem i tak pozostaniesz.
- Dla ciebie, Rudzielcu, mogę być i chamem.
Spojrzała na niego zdziwiona, ale postanowiła nie kontynuować tej dziwnej rozmowy. Podała mu butelkę swojego ulubionego wina i zapytała.  
- Otworzysz mi?
- Dzisiaj to ja ci mogę nawet nalać – zaśmiał się otwierając wino.
Nalał jej i sobie, po czym usiadł przy biurku i zaczął.
- W razie jakbyś nie znalazła jednak transportu na koncert, to mogę się zaoferować jako darmowa taksówka. A teraz, Ruda, twoje zdrowie – wzniósł toast.
- Dzięki – uśmiechnęła się cały czas próbując zrozumieć pobudki jego zachowania.
Po kilku godzinach chłopak odłożył drugą już pustą butelkę wina.
- Na mnie już chyba pora – zaczął podnosząc się z fotela. – Nie będę już ci zawracać głowy, bo z tego co słyszę, goście zaczynają się schodzić.
I miał rację. Rodzice Kingi i Angeliki wyprawiali dzisiaj rodzinną osiemnastkę dla córek.
- Jak chcesz to możesz jeszcze zostać – zaproponowała dziewczyna.
- Nie, nie ma takiej opcji – zaznaczył niedbale zakładając kurtkę.
- Przyznaj się, że nie byłbyś w stanie wypić nic więcej – zaśmiała się Angelika.
- Nie ja jeden – odgryzł się Dawid wyszczerzając zęby w kierunku dziewczyny, która wyraźnie spochmurniała.
- Bardzo zabawne.
Jednak w duchu musiała przyznać chłopakowi rację, ponieważ oboje podczas tych kilku godzin, a ściślej mówiąc, przy końcu drugiej butelki wina, zaczęli dostrzegać, że budują zdania, które kompletnie nie mają sensu. A co było najdziwniejsze, doskonale się rozumieli. Zarówno ona jak i on nie należeli do osób, które mają mocne głowy.
Gdy mijali salon w drodze do drzwi wyjściowych, Dawid jak najlepiej umiał, starał się ukryć to, iż jest już lekko pijany i pożegnał się z wszystkimi. Dziękował w duchu, że w danym pomieszczeniu nie było akurat Kingi, która z całą pewnością powiedziałaby Sławkowi o tym, że tu był. Na razie pragnął odwlec tą chwilę w czasie, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakby dana rozmowa wyglądała.
- A więc tak, Rudzielcu, jeszcze raz życzę ci wszystkiego najlepszego, zdanej matury i tego, byś dotrwała do końca tej imprezy – zaśmiał się cicho, po czym otworzył drzwi.
- Bardzo zabawne – odparła z lekkim oburzeniem.
- Na razie – rzekł na pożegnanie, po czym nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, cmoknął ją w policzek i wyszedł.
Angelika stała tam chwilę zszokowana. Ten jeden moment, mały gest sprawił, że już wcale nie czuła szumu panującego w jej głowie spowodowanego alkoholem. Otrząsnęła się z szoku i skierowała do salonu myśląc, że chłopak najwyraźniej upił się mocniej, niż było to po nim widać.