środa, 10 lipca 2013

Rozdział 103

CHLUP!
- Ała, zimne! – krzyknął Marek, poderwawszy się z kanapy na której spał. 
Jego krzyk obudził innych. Zaspani spojrzeli na przemoczonego Cygana i Ulę stojącą nad nim z dużym garnkiem po wodzie. Kobieta wyglądała, jakby dostała szału.
- Jak mogłeś! Obiecałeś! – wrzeszczała.
Większość towarzystwa zakryła z jękiem uszy. Wszyscy chorowali po wczorajszej imprezie.
- O co ci chodzi? – zapytał zachrypniętym głosem Marek.
Ula zaczęła trząść się z wściekłości.
- O psa! Wstaje sobie i idę po cichu do toalety, aż tu nagle potykam się o kawał ziejącego futra! Chorego futra! Jak mogłeś?! Przecież to zwierzę, nie człowiek!
- Ula, to nie ja! To Łysy... nie! To Rudy! Tak, to na pewno Rudy. Wylało mu się.
- Wylało mu się?! – wrzeszczała dalej Ula. – To ty byłeś odpowiedzialny za tego psa, a nie Rudy czy Łysy!
- Oj, Ulka, przepraszam...
- Odpuść mu siostra – wtrącił się Jasiek. – Ała... moja głowa... Macie jakieś proszki?
- Nie wtrącaj się... – zagroziła Ula. – A ty dzwoń do Andrzeja – zwróciła się do narzeczonego.
- Do kogo? – zapytał Marek. Dzisiaj kojarzył dwa razy wolniej.
- Weterynarza! I sprzątnijcie z chłopakami ten syf, coście wczoraj zrobili!
- Daj spokój, kochanie, Tami po prostu musi... – Marek spojrzał na narzeczoną, która nadal w oczach miała chęć mordu. – No dobra, już dzwonię.
Wstał stękając okropnie. Ula spojrzała na niego zgorszona i powiedziała do reszty:
- Wy też wstawać. Już dwunasta. I pomóżcie Markowi posprzątać. 
Następnie odwróciła się i poszła do łazienki.

- Nic jej nie będzie, chociaż dawanie jej alkoholu nie było mądrym posunięciem. Dawajcie jej dużo płynów, umówmy się, że nie będą one zawierały procentów i obserwujcie ją. Jak coś będzie nie tak, to dajcie znać.
Weterynarz skończył uzupełniać kartotekę swojej czworonożnej pacjentki.
- A jak wam udała się impreza? – zapytał.
- Okej. Dzięki, że tak szybko przyjechałeś. Na pewno miałeś inne obowiązki – powiedziała Ula.
- Daj spokój. Starzy przyjaciele przede wszystkim – Andrzej czule się do niej uśmiechnął.
Marek chrząknął znacząco. Ula zmierzyła go ze złością, więc od razu zrobił minę, której nie powstydziłby się człowiek czuwający nad łożem chorego przyjaciela.
- To ja będę leciał. Mam dużo pracy – powiedział Andrzej tłumiąc w duchu śmiech.
Uścisnął dłoń Uli i Markowi i wyszedł.
Narzeczeni wrócili do kuchni, która powoli zaczynała wracać do swojego pierwotnego stanu. Zniknęły okruszki od chipsów, puste butelki po napojach, kartony po sokach i brudne naczynia. Wszyscy sprzątali w ciszy, która była lekarstwem dla ich skacowanych organizmów. Nagle odezwał się Michał:
- I jak piesek?
- Wyliże się – powiedział krótko Marek.
Po pół godzinie mieszkanie lśniło czystością.
- Tu już posprzątane – powiedział Marek. – A wy gdzie balowałyście? Może tam też wypadałoby trochę ogarnąć?
- My nie nabałaganiłyśmy – powiedziała chłodno Ula. Nadal nie mogła wybaczyć chłopakom tego, jak potraktowali psa.
- Ach, tak... No przecież wy miałyście chippendales’a, nie miałyście czasu żeby napaskudzić – odgryzł się z ironią Marek.
- No ej... Jutro się pobieracie, a dzisiaj cały dzień się kłócicie. Głowy do góry! – rzekła Dorota.
Marek już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale wtrącił się Michał:
- My już będziemy lecieć. Violka musi się porządnie wyspać.
- Ale... – zaczęła Viola.
- Nie marudź. Pamiętaj, że odpowiadasz nie tylko za siebie – zaoponował Michał. 
Od razu było widać kto rządził w ich związku.
- No dobrze – powiedziała Violetta, po czym przytuliła się do ukochanego.
- Michał, tylko pamiętaj, dzisiaj na osiemnastą musimy być w kościele w Rysiowie, mamy spotkanie z księdzem – powiedziała po raz setny tego dnia Ula.
- Pamiętam – powiedział z uśmiechem Bulterier. – Oj, Ulka, czyżby zaczęła się u ciebie gorączka przedślubna?
- Wcale że nie. A trafisz do Rysiowa? 
- Nie wiem. Okaże się. Od czego się ma nawigację, nie?
- Daj spokój, wcale nie jest tak trudno trafić – powiedziała Dorota. 
- Dobra, to spotkamy się wieczorem. No jak, gotowa? To wychodzimy. Cześć!
- Cześć.
- Siema.
- Na razie.
Powoli wszyscy wychodzili. W końcu Ula i Marek zostali sami, nie licząc dyszącego cielska rozwalonego na kanapie i leczącego kaca.

Późnym popołudniem u Cieplaków. 
- Tato, ale na pewno nie będziemy przeszkadzać? Wiesz... – Ulka spojrzała zza Marka na grupę nadal chorujących kumpli Cygana.
- Nie. Wchodźcie dzieciaki. Rozgośćcie się. Czujcie się jak u siebie w domu, bierzcie przykład z Dorotki – Pan Józef spojrzał na przyszłą pannę Olszańską, która właśnie myszkowała w lodówce.  
- No co? – zapytała z pełną buzią  - Panie Józefie, te ciasto... przepyszne! Violka, chcesz? Ty lubisz owocowe.
Panna Kubasińska przepchała się przed wszystkich i pognała do kuchni. Natomiast senior Cieplaków zapytał nadal stojący tłum ludzi w przedpokoju:
- Może nalewki?
Na twarzach panów pojawił się lekki grymas.
- Jeszcze trzyma? – dopytywał dalej.
Panowie jednogłośnie pokiwali głową potwierdzająco.
- No dobrze. Dziesiaj wam odpuszczę, ale ty, mój przyszły zięciu, chyba nie odmówisz... 
Przybity Marek spojrzał na Ulkę, która z uśmiechem na ustach wtrąciła się do rozmowy.
- Spokojnie, kochanie. W drodze powrotnej ja poprowadzę. 
- To załatwione. A ty, Jasiek, marsz na górę. Jak ty wyglądasz?! Maciek miałeś go pilnować! Maciek? Maciek?! Gdzie on się podział?
- Yyy... Ty... – Sebastian zaczął szarpać stojącego i przysypiającego pana Szymczyka. – Hello! Pobudka!
- Co? Ja nie śpię! Przymknąłem tylko oczy na chwilę.
- To po co się o mnie opierałeś?! – zapytał wyraźnie zbulwersowany tym faktem Bulterier.
Szymczyk już otwierał usta, aby odpyskować, ale...
- Panie Józku! Panie Józku!
- Pani Dąbrowska? Co pani tu robi? – zapytał zdziwiony Józef widząc swoją sąsiadkę przepychającą się przez tłum gości Józefa, albo raczej Ulki.
- Przyszłam powiedzieć, że... – tym razem zwróciła się do Cieplakówny - ...Uleńko, mój Bartuś wrócił! 
Zapadła cisza. Po chwili w przedpokoju został wpieniony na maksa Cygan, zanosząca się na płacz Ulka, pan Józef i Bulterier. Reszta rozeszła się po domu w różnych celach, na przykład Rudy odsypiał na kanapie w pokoju Józefa.
„W razie co będę go łapał. Chyba nie rzuci się na tą wielką pieczarę?” – pomyślał czekający w pogotowiu Michał.
- Jak to wrócił?! – zapytała Cieplakówna.
- Dzwonił ostatnio i powiedziałam mu, że wychodzisz za tego bandziora i Bartuś tak się przejął, że postanowił wrócić. Uleńko, przecież wy od zawsze byliście razem... 
Marek dostał palpitacji serca. Zaczął się trząść. Źrenicę mu się powiększyły. Jakby na to nie patrzeć, wyglądało to tak, jakby Pan Bóg nie obdarował Marka niebieskimi tęczówkami. Oczy miał całe czarne. Bulterier wpadł w panikę. 
„ On ją zabije...” – pomyślał przerażony.
- Uleńko, ty zawsze umiałaś dobrze wybierać. Więc jestem spokojna. Mój Bartuś będzie z tobą bardzo szczęśliwy. 
Marek wyraźnie tracił nad sobą panowanie. Zerwał się z miejsca i wyszedł z domu trzaskając przy tym drzwiami. 
„...jak ja jej nienawidzę... Boże, ale mnie nosi... Cholera! Zimno! Mogłem wziąć jakąś kurtkę...” – myślał rozwścieczony Cygan idąc w bliżej nieznanym mu kierunku. – „...a mogłem pozwolić Jaśkowi załatwić ją i byłby spokój... hmm... albo jej syneczka... Bartuś wspaniały... jakbym go dorwał, to nie ręczę za siebie. Zabiłbym gnoja raz na zawsze!”
- Gdzie ja jestem?! Tory! W Rysiowie jeżdżą jakieś pociągi! Cholera, nie mów, że się zgubiłem! W Rysiowie! – prawie krzyknął.
„...po prostu zajebiście! Czy zawsze musi się wszystko spieprzyć?!” – myślał. – „...chyba wyszedłem za granicę Rysiowa. Nie wrócę z powrotem, znajdą mnie tu za kilka dni  zamarzniętego na śmierć i nieżywego. Na śmierć to chyba jasne, że nieżywego! Za dużo czasu spędzam z Violettą!...” 
- Marek! Poczekaj! – zawołał ktoś z oddali.
- Ula? – zapytał odwracając się gwałtownie. Zbyt gwałtownie.
Już po krótkiej chwili było tylko słychać BUM i...
- Kurwa!
Rozwścieczony do reszty Cygan nadal klął pod nosem.
- Marek, nic ci się nie stało? – Ulka szybko podbiegła do rozwalonego na śniegu Marka.
- Nie – burknął ze złością, po czym podniósł się z miejsca.
- Ubierz się, cały jesteś przemoczony – dziewczyna podała mu jego kurtkę.
- Dzięki – powiedział chłodno.
- Oj, Marek, nie przejmuj się tak. Przecież to, że przyjechał Bartek, nic nie zmieni.
- Nie, wcale nie! – wybuchnął Marek. – Tyle tylko, że ten pajac na pewno zacznie za tobą łazić! I nie zdziwiłbym się, gdyby próbował nie dopuścić do naszego ślubu.
- No i co z tego? A co on może zrobić? Daj spokój – Ula próbowała go uspokoić.
Marek parsknął śmiechem.
- A ta wielka purchawka...
- Marek!
- No co? Wielce mi szanowna mamusia. Słyszałaś, jak się o mnie wyrażała?
- Weszła ci na ambicję? – zaśmiała się Ula.
- Bardzo śmieszne. Ale za to jej synek... Jeszcze trochę i zacznie się mu kłaniać! Stara, wredna...
- Opanuj się! – powiedziała ze złością Ula. – Jak skończysz użalać się nad sobą to mógłbyś zapytać mnie, co ja o tym wszystkim sądzę. I wiesz co bym ci wtedy powiedziała? Że mam gdzieś Bartka, Dąbrowską i wszystko, co oni mówią. Poza tym myślałam, że to wiesz.
Zapadła niezręczna cisza. Ula ruszyła w jakimś nieznanym Markowi kierunku (w stronę domu?), więc ten poszedł za nią. Szli chwilę, każde patrzyło w inną stronę. W końcu Marek westchnął, złapał narzeczoną za rękę i powiedział:
- Widzisz, przyszła taka wredna krowa... eee... to znaczy... nieuprzejma sąsiadka, i nas skłóciła! No przepraszam... to wszystko już mnie przerasta. A może to po prostu... jak to nazwał Michał? Gorączka przedślubna!
Ula nie potrafiła dłużej udawać poważnej i wybuchnęła śmiechem.
- Od razu lepiej – skwitował to Dobrzański. – A swoją drogą podziwiam twojego tatę. Jak ja bym był na jego miejscu i zobaczył takie stado przed domem, to chyba bym zwariował.
- Ale nie zwariował. Mówiłam mu, że możemy wpaść. Co prawda chodziło mi o nas, Michała i Dorotę, no, ewentualnie jeszcze Sebę i Violę, ale widać jemu nie przeszkadza że przyjechało dwa razy tyle osób. Tata jest bardzo gościnny.
Po krótkiej chwili stali już pod domem.
- Myślisz, że ona cały czas tam siedzi? – zapytał Marek.
- Nie wiem. Jak tak, to pójdziemy do mnie.
- Okej.
Weszli. Na szczęście Józefowi i Ali udało się pozbyć natrętnej sąsiadki. W pokoju Józefa było mnóstwo ludzi. Ula i Marek dosiedli się do nich. Siedzieli razem i śmiali się do późna. W końcu wrócili do domu, by odpocząć. Ostatecznie jutro czekał ich bardzo ważny dzień.

Nazajutrz. 
Choć była dopiero szósta piętnaście, Ula biegała zdenerwowana po mieszkaniu, mówiąc do siebie i ogromnie denerwując tym śpiącego jeszcze Marka.
- Kościół jest, świadkowie są, sukienka jest, restauracja jest, goście też. Obrączki? Obrączki! Gdzie są obrączki?! A może dałam je Michałowi? Zadzwonię do niego.
- Zabije cię – mruknął Marek nie otwierając oczu.
- Co? Mówiłeś coś?
- Zabije cię. Michał. Jak go teraz obudzisz. Dałaś mu obrączki od razu jak ksiądz nam powiedział, że to świadek jest za nie odpowiedzialny.
- Aha. To dobrze. No to jedziemy dalej – spojrzała na długą listę. – Bukiet ślubny... Załatwiłeś?
- Noo... – stęknął Marek.
- A kiedy masz go odebrać?
- Jak się obudzę – powiedział mężczyzna zakrywając głowę poduszką.
- Marek, jak możesz?
- Tak, tak... zaraz wstanę...
Ula zmierzyła go ze złością i kontynuowała:
- Zespół jest, fryzjer na dziesiątą, nie, na jedenastą! Kurde blaszka, nie pamiętam!
- Ulcia, nie denerwuj się – Marek ze smutkiem zrezygnował z dalszego snu, usiadł na łóżku i postanowił uspokoić narzeczoną.
- Nie denerwuj się?! Co ty mówisz? W ogóle jak ty to robisz? Nie rozumiem, jak możesz się jeszcze wylegiwać.
- Nie, no lepiej żebym od piątej biegał po mieszkaniu i szukał zeszłorocznego śniegu – zażartował. – Zobaczysz, wszystko się uda.
- A jak nie?
- To i tak będzie fajnie – Marek złapał przechodzącą akurat obok niego dziewczynę za rękę i pociągnął do siebie sprawiając że usiadła obok. – W końcu to nasz dzień, nie?
- Mhm – Ula uśmiechnęła się do niego czule i pocałowała krótko, po czym poderwała się z łóżka mówiąc – I dlatego wszystko musi być tak, jak to planowaliśmy! Samochód jest, kierowca jest...
- Dasz wiarę? – mruknął Marek, po czym z powrotem opadł na poduszki.

Kilka godzin później.
- Uluś, chyba się nie denerwujesz? – zapytał czule Józef trzymając swoją córkę za rękę w domu czekając na przybycie pana młodego i jego rodziców.
- Za chwilkę spełni się twoje największe marzenie...Marek i ty nareszcie razem – dopowiedziała Ala.
- Wiem, ale boję się, że coś pójdzie nie tak jak powinno. 
- Ulka pomyśl, czy Marek pozwoli na to, żeby ktoś lub coś zniszczyło wasz najważniejszy dzień w życiu?
- Właśnie! Cygan na to nie pozwoli! Uwierz mi – dopowiedział Bulterier wchodząc do środka. – Ulka, ślicznie wyglądasz.
- Michał, wszystko gotowe? Wszyscy już są? Masz obrączki? – Ulka zaczęła panikować.
- Ulka... – Michał podszedł bliżej, po czym przytulił ją do siebie i zaczął uspokajać – Wszystko będzie dobrze.
- Jak ja się cieszę, że Ulka ma takich przyjaciół. Oddaję ją w dobre ręce. Na pewno będzie szczęśliwa – rzekł wzruszony Józef do Ali.
- Tak, Michał i Marek to dobre chłopaki – dopowiedziała Dorka wchodząc do pokoju.
- Ulka, nie denerwuj się. Nie warto – dodała mądrze Viola, ale widząc miny zebranych szybko dodała – Bo ci się makijaż rozmaże i Pshemko będzie wkurzony. 
- W jej stanie to zrozumiałe – dodała Dorka, po czym ugryzła się w język.
- W jakim stanie? – zapytał Michał, który szybko podchwycił temat jednocześnie spoglądając uważnie na dziewczynę, którą trzymał w swoich ramionach – Ulka... no mów! Chyba jesteśmy przyjaciółmi, nie?
- Tak, ale... – wkurzona Ulka spojrzała ze złością na Dorotę, która bezgłośnie wyszeptała „Przepraszam” – no bo ja... to znaczy... ja i Marek...
- No mów! – dopytywał Seba.
- Daj jej skończyć – powiedział domyślający się prawdy Michał. – No, Ulka, to jest twoja chwila prawdy. Który to tydzień?
- Czwarty... ale zaraz, zaraz. Skąd wiesz? Michał! – oburzona Ulka widząc Bulteriera uśmiechającego się do niej udała obrażoną i odwróciła się do wszystkich tyłem. 
- Mogę być chrzestnym? – zapytał potulnie Michał.
- Czyim? – zapytał Marek wchodząc niepostrzeżenie do domu Cieplaków.
- Dzień dobry – powiedzieli równo Helena z Krzysztofem.
Marek nie czekając na odpowiedź przyszłej żony podszedł do niej, podał mały, piękny bukiecik, pocałował na powitanie i zapytał:
- I co, gotowa? Pięknie wyglądasz.
Ula spojrzała na niego niepewnie.
- Marek, musimy porozmawiać. Na osobności.
- Coś się stało? – Marek się zaniepokoił – Ja nie chciałem.
- Ale czego?
- A o co pytasz?
- Oj... Po prostu chodź.
Weszli do jej starego pokoju.
- O co chodzi? – zapytał ponownie Marek.
- Chodzi o to, że...
- Że?
- Ja...
- Ja?
- Ty...
- Co ja?
- My...
- Ula! Zaczniesz w końcu...
- Będziesz ojcem! – przerwała mu w połowie zdania.
Zapadła cisza.
- Powiesz coś wreszcie? – zirytowała się Ula. 
Ta cisza była dla niej nie do zniesienia.
- JAK MOGŁAŚ SIĘ TAK W CZWARTEK UPIĆ?! – wrzasnął wpieniony Cygan. – MYŚLAŁEM ŻE JESTEŚ ODPOWIEDZIALNA, PRZECIEŻ DZIECKU MOGŁO SIĘ COŚ STAĆ! BYŁAŚ U LEKARZA, MÓWIŁAŚ ŻE ZA DUŻO WYPIŁAŚ, ŻE WSIADŁAŚ DO PORSCHE JAKIEGOŚ NAPALONEGO KRETYNA?!
Ula się popłakała. Nie takiej reakcji się spodziewała.
- Ale...
- MILCZ JAK DO MNIE MÓWISZ!
- Cisza! – do pokoju z impetem wkroczył Michał, po czym wszedł między Ulę i Marka i zwrócił się do przyjaciela – Cygan, czy tobie, do cholery, odbiło?! Powinieneś się nią opiekować, a nie wyładowywać na niej swoje frustracje! Się ciesz że twoja narzeczona w ciąży nie chodzi do solarium tak jak moja.
- Twoja? To ty masz narzeczoną? – zapytał Marek.
- Mam – mruknął Bulterier.
- Oświadczyłeś się Violetcie? – zapytał z niedowierzaniem Cygan. – Stary, w tej chwili wbiłeś ostatni gwóźdź do swojej trumny.
- Ale ja ją kocham! – roztkliwił się Michał. – Ty też się żenisz, a przecież razem sobie obiecywaliśmy, że zostaniemy wiecznymi kawalerami!
- Ja też Ulkę kocham. Po prostu musimy sobie znaleźć nowe postanowienie.
Ula przysłuchiwała się im ze zdziwieniem. Zaskoczona nawet zapomniała że ma płakać.
- Tak. To co? Będziemy najlepszymi tatusiami na świecie, nie?
- No raczej.
Do pokoju wszedł wściekły Pshemko.
- Dlaczego Urszula płacze?! Jak Urszula teraz wygląda?!
- Pshemko, nie krzycz na nią! – Cygan zbliżył się do Mistrza na niebezpieczną odległość.
Michał stanął za nim i dodał:
- Ona jest chroniona. Immunitetem.
- Jak osoba się do mnie zwraca? – zwrócił się do Bulteriera.
Bulterier wyminął Marka i stanął naprzeciwko Pshemko. Ten spojrzał na dwumetrowego, napakowanego mężczyznę, któremu dziwnie patrzyło z oczu. Przestraszył się i wyszedł mówiąc:
- Gdzie osoba Dorota idzie? Sukienkę osoba pobrudzi. Niech osoba zostawi tę lodówkę!
Marek odwrócił się do narzeczonej.
- Moje kochane... – powiedział czule, klękając przed nią i głaszcząc ją po płaskim jeszcze brzuszku.
Ula założyła ręce, przy czym niechcący przyłożyła z łokcia narzeczonemu. Odwróciła się do niego tyłem mówiąc „Foch” i sprawiając, że jego oczom ukazał się najpiękniejszy dla niego widok przystrojony białą kokardą doczepioną do sukienki. Powtórzył gest mówiąc ponownie:
- Moje kochane...
Bulterier wybuchnął śmiechem. Zirytowana Ula ponownie odwróciła się do Marka i rzekła:
- Tylko to jest dla ciebie najważniejsze. Dziecko i... i... No.
Marek uśmiechnął się do niej szeroko ukazując dołeczki, po czym poderwał się z podłogi i wziął Ulkę na ręce nim zdążyła zareagować. Następnie wyniósł ją z domu nie zwracając uwagi na jej protesty i zaskoczone miny zgromadzonych gości.
„Gdzie on mnie niesie?” – obejrzała się do tyłu. Za nimi szedł uradowany Aleks z Bulterierem. Przystali obok czarnego BMW z przyciemnianymi szybami, po czym Marek zawołał:
- Michał, daj kluczyki!
Ten niechętnie mu je oddał. Po krótkiej chwili w czwórkę byli już w drodze w nieznane Ulce miejsce. Dobrzański prowadził. 150 na liczniku. Zaciekawiona Ulka próbowała wypytać Michała, a także Aleksa gdzie jadą, ponieważ wiedziała, że od narzeczonego niczego się nie dowie. 
- Michał, jak mnie lubisz. No powiedz – Ulce powoli szantaże wchodziły w krew.
„Ulka, nie czuj się winna. Nauczyłaś się tego przy Marku.”
- No, Bulterier, jak ją lubisz. Pamiętaj, że Cygan cię zabije – Aleks lubił go drażnić.
- Ulka, wiesz, że to nie fair.
- Czyli mnie nie lubisz?
- Lubię cię! Ale... Dobra! Jedziemy pokazać ci dwie niespodzianki.
- Jakie? 
- NIESPODZIANKI.
- Dobra.

Po piętnastu minutach byli.
- Marek, ja chyba znam to miejsce.
Marek uśmiechnął się pod nosem.
- To lepiej się naucz drogi na pamięć – dopowiedział cicho Michał.
- Ale... Po co?
- Michał, wisisz – powiedział ostrym tonem Cygan.
- Marek, o co chodzi? Po co jedziemy na twoją działkę tuż przed ślubem?
- Bo po ślubie nie będzie czasu. Właśnie dlatego.
- Marek, tylko proszę nie mów, że ty... – nie dokończyła, ponieważ właśnie zaparkowali pod bramą przed pięknym, jednorodzinnym domkiem z ogródkiem – Marek, ty chyba oszalałeś!
- A widzisz, co stoi na podjeździe? Kupiliśmy ci go! Cieszysz się?! Ty to masz gust, dziewczyno! – rzekł Aleks.
Wpieniona Ulka wyszła z samochodu i trzasnęła drzwiami, po czym zaczęła:
- Czy wy wszyscy powariowaliście?!
Chłopcy także wyszli i spojrzeli wyczekująco na Cygana.
- Zaczęło się – dodał cicho Marek.
- Przecież ten samochód kosztował fortunę. Ja myślałam, że to był tylko taki kawał, a wy co?!
- Ulka uspokój się... – rzekł Marek.
- A ty się w ogóle nie odzywaj. Na ciebie zaraz przyjdzie pora! Michał czy Aleks... w sumie to obojętnie! Macie go oddać i to od razu jutro! – widząc Aleksa, który już otwierał usta aby odpowiedzieć Ulka wybuchła – BEZ DYSKUSJI!
Chłopcy spotulnieli. Ula wzięła głęboki oddech i zaczęła ponownie, tyle, że zwróciła się do narzeczonego.
- A ty. Ty. TY! Jak mogłeś! W ogóle nie myślisz o naszej przyszłości! A teraz jeszcze dziecko, a ty co?! Kredyt bierzesz nam na głowę! Jak ci nie wstyd?!
- Nie na naszą, tylko na moją... – dopowiedział tylko.
- Marek, do jasnej cholery!
- Kochanie... – zaczął niepewnie. – Bo ja sobie tak myślałem...
- To źle myślałeś!
- Cicho kobieto! – Cygan nie wytrzymał.
Aleks, Michał i Ulka zbaranieli. 
- Ulka, myślałem sobie, że fajnie by było mieć swoje miejsce na ziemi... - nie dokończył, ponieważ Ulka przerwała mu w połowie zdania.
- A w bloku to nie było nasze miejsce?
- Było! Ulka, nie przerywaj! No i wtedy wpadłem na pomysł, w sumie to mój ojciec wpadł, ale to nie ważne.... w każdym bądź razie działkę miałem, więc tylko trzeba było postawić domek. No i patrz jak wyczułem sytuację...Nasz synek będzie miał swój własny pokój. 
- Synek? – zapytała zdezorientowana Ulka. 
- Ulka, no taki mały.... – podszedł bliżej i pogłaskał Ulkę po brzuszku – Nasz Malutki Cyganek. Ale musi być z twoimi pięknymi oczkami. Masz śliczne oczy. 
Przez dłuższą chwilkę nie kontaktowali. Oboje, zakochani, patrzyli sobie w oczy. Ulka lekko się uśmiechnęła, natomiast rozradowany Cygan odpowiedział jej tym samym.
„Udało mi się! Udało mi się ją przekonać! Ten dar przekonywania...” – pomyślał Marek.
- Chcesz zobaczyć go w środku?
- A moja sukienka.... Pshemko mnie zabije jak ją pobrudzę....
Marek uśmiechnął się jeszcze bardziej i dodał:
- Od czego się ma męża.
- Jeszcze nie mam.
- Jeszcze.
Po chwili byli już w domu. 
- Nie chciałem go sam urządzać, więc....
- Jest pusty – dopowiedziała Ulka.
- Niezupełnie – rzekł tajemniczo, po czym złapał Ulkę za rękę i poprowadził na górę. 
Jej oczom ukazała się ich sypialnia, wielka sypialnia i równie wielkie łoże małżeńskie. Marek usiadł na brzegu łóżka i poklepał miejsce obok siebie.
- Marek... a ty nadal swoje....
Marek uśmiechnął się do niej szeroko i rzekł zachęcająco:
- No chodź.
Ulka przysiadła obok przyszłego męża, który objął ją ramieniem i dodał:
- I jak? Nadal się gniewasz?
- Nie.
- To dobrze. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
I zniknął za drzwiami prowadzącymi do ich sypialni. Ulka wyszła za nim.
- Marek, poczekaj.
Ten cofnął się i złapał ją za rękę, po czym poszedł w głąb korytarza. Nawet nie minęła chwila, a zatrzymał się tuż przed białymi drewnianymi drzwiami i otworzył je na oścież. Wszedł do środka ciągnąc za sobą Ulkę. Był to mały, w porównaniu z ich sypialnią - bardzo mały, pokoik na poddaszu z wielkim oknem wychodzącym na jezioro. Nieoczekiwanie Cygan puścił Ulkę i z pasją w oczach zaczął pokazywać na jedną z czterech ścian.
- Tu będzie chmurka... o, i tu też... tu będzie mały czerwony samochodzik, oczywiście namalowany... tu będzie łóżeczko... A! O tam... – wskazał na przeciwległy kąt i dodał – ...tam będzie półeczka na zabawki... tu fotel bujany po mojej babci, taki drewniany, będziemy na nim usypiać naszego małego aniołka... a tam... – wskazał na lewą ścianę – ...tam... – znowu urwał, ponieważ Ulka przyłożyła mu palec do ust w geście uciszenia i pocałowała go, po czym wtuliła się w jego silne ramiona.
- Będzie cudownie... – rzekł Cygan - ...zobaczysz...
- Już jest.
Trwaliby tak pewnie jeszcze długo gdyby nie fakt iż ktoś wszedł do ICH domu.
- Cygan! Trzeba się zbierać!

Po niecałej godzinie w kościele.
- Urszulo i Marku, wysłuchaliście słowa Bożego i przypomnieliście sobie znaczenie ludzkiej miłości i małżeństwa. W imieniu Kościoła pytam was, jakie są wasze postanowienia. Urszulo i Marku, czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
- Chcemy.
- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
- Chcemy.
- Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
- Chcemy.
- Prośmy Ducha Świętego, aby uświęcił ten związek i dał narzeczonym łaskę wytrwania. Niech ich miłość przez Niego umocniona stanie się znakiem miłości Chrystusa i Kościoła. Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga i Kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej. 
Marek i Ula odwrócili się do siebie i podali sobie prawe dłonie. Ksiądz obwiązał je końcem stuły.
- Ja, Marek... – powiedział ksiądz.
- NIE! – krzyknął z końca kościoła nie kto inny jak....
- Bartuś, wreszcie – dodała Dąbrowska chowająca się za filarem.
- Dobra, koniec tej farsy. No, Uluś, chyba nie wyjdziesz za tego...– ruszył do przodu przez środek kościoła - ...tego...
- Bandziora! – dokończyła pani Dąbrowska.
Natomiast Marek, jak to na mężczyznę przystało wyciągnął swoją rękę z uścisku Ulki i bez słowa ruszył w kierunku jeszcze całego Bartłomieja Dąbrowskiego. Ulka próbowała ruszyć za ukochanym, ale Bulterier złapał ją w pasie i przytrzymał przy sobie, po czym szepnął jej do ucha.
- Ulka...Uluś... daj mu to załatwić... to jest sprawa jego honoru...
- Ale...
- Ulka, jeśli go kochasz odpuść, naprawdę.
Bartek, rozradowany faktem, że prawie w całości zepsuł im ślub, stanął w miejscu i z utęsknieniem czekał na Cygana. 
- Tu chcesz to załatwić, czy na zewnątrz? – zapytał bardzo pewny siebie.
- Chyba nie tu! 
Wszyscy w kościele przyglądali się z zaciekawieniem rozwojowi sytuacji. Markowi zostało dosłownie kilka metrów do pewnego osobnika, który nie raz spieprzył mu życie i który nie raz był przyczyną ich kłótni. 
„Zakończ to raz na zawsze! Raz na zawsze!” – powtarzał sobie Cygan idący ku swojemu przeznaczeniu. 
W Marku wszystko się gotowało. Zaczął strzykać palcami. Po raz drugi w ciągu ostatnich 24 godzin jego oczy zrobiły się niemalże czarne z wściekłości. I znowu przez tego samego człowieka. Człowieka, który widząc, że twarz przeciwnika stała się twarzą szaleńca, zaczął się cofać. Marek uśmiechnął się kpiąco. Przy wyjściu znaleźli się w tym samym czasie. Nieoczekiwanie Cygan złapał Bartka za ubranie i wyrzucił z kościoła. 
- Zabiję cię, gnoju! – krzyknął Bartek.
- Serio? – zapytał spokojnie Marek, po czym wyszedł z kościoła.
- Ale będzie biba! – zapiszczał Rudy, który siedział w drugiej ławce.
- To będzie hit! – wydarł się kamerzysta, po czym ruszył za oszalałym panem młodym.
O dziwo ksiądz gwizdnął na kamerzystę, po czym rzekł do mikrofonu:
- Chłopcze z gitarą. Nie, to nie ta bajka. Chłopcze z kamerą, zostań tu z nami, tu w kościele jeśli ci życie miłe.
Kamerzysta zawahał się na moment, ale w końcu zrezygnował i się cofnął. Tymczasem Dąbrowska bokiem próbowała wymknąć się z kościoła, lecz zauważył to Bulterier, po czym zawołał:
- Łapcie pieczarę!
Kilku chłopaku złapało ją w ostatnim momencie i zamknęli ją w nieznanych im drzwiach. Ku zdziwieniu innych w drzwiach stanął Marek, cały Marek, bez żadnego siniaka, bez krwi, a przynajmniej swojej. Ruszył w kierunku ołtarza. Wszyscy patrzyli na niego z niedowierzaniem, lękiem. Trudno było wyczuć. Natomiast ten bez słowa podszedł do Ulki, poprawił garnitur, złapał ją ponownie za rękę i oboje podeszli do księdza, po czym Marek obwiązał im dłonie stułą i rzekł:
- Ja, Marek...
Ksiądz spojrzał na niego z ukosa, odchrząknął i powiedział:
- Biorę ciebie, Urszulę, za żonę...
- Biorę ciebie, Urszulę, za żonę...
- I ślubuję ci....
- I ślubuję ci....
- Miłość...
- Miłość...
- Wierność...
- Wierność...
- I uczciwość małżeńską...
- I uczciwość małżeńską...
- Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący... 
- Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący...
- W Trójcy Jedyny...
- W Trójcy Jedyny...
- I wszyscy święci...
- I wszyscy święci.
Kapłan odwrócił się w stronę Ulki.
- Ja, Urszula...
- Ja, Urszula...
- Biorę ciebie, Marka, za męża...
- Biorę ciebie, Marka, za męża...
- I ślubuję ci....
- I ślubuję ci....
- Miłość...
- Miłość...
- Wierność...
- Wierność...
- I uczciwość małżeńską...
- I uczciwość małżeńską...
- Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący... 
- Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący...
- W Trójcy Jedyny...
- W Trójcy Jedyny...
- I wszyscy święci...
- I wszyscy święci.
- „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Małżeństwo przez was zawarte ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen – zakończył kapłan, po czym chwilę modlił się nad obrączkami i zaczął znowu – Na znak zawartego małżeństwa nałóżcie sobie obrączki.
„Jak na próbie” – pomyślał Marek i rzekł wsuwając ukochanej obrączkę na palec:
- Urszulo, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. Wierności przede wszystkim... – ksiądz go zmierzył zabójczym wzrokiem - ...w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Ula wzięła obrączkę Marka i również wsunęła mu na palec mówiąc:
- Marku, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
W pierwszej ławce szlochała matka Marka. Po policzku Ali również popłynęła pojedyncza łza. „Wreszcie się jej układa” – pomyślała. Ku zdziwieniu wszystkich również Blady ukrył twarz w dłoniach. „Nadzieja matką głupich... No cóż, zostaje mi tylko tam mała w czerwonej kiecce...”- spojrzał się za siebie. Młoda blondynka ze skupieniem wpatrywała się w ołtarz. Gdy poczuła na sobie wzrok chłopaka, który w jej opinii był idealny, zaczerwieniła się i uśmiechnęła niepewnie. Marcin się odwrócił i pomyślał: „Skąd ja ją znam? Cholera, ile ona może mieć lat? Wygląda na młodą, ta soczystoczerwona sukienka i makijaż mogą być zmyłką. Ale nie powiem, laska ma gust. Mam nadzieję, że będzie na weselu”. Przetarł oczy. „Stary, weź się w garść. To już koniec – Uli nie ma” Para młoda właśnie wraz ze świadkami podchodziła do ołtarza by podpisać papiery. Blady postanowił skorzystać z okazji. Odwrócił się. Była sama w ławce. Uśmiechnął się, wyszedł ze swojej ławki, podszedł do dziewczyny i zapytał wskazując na miejsce obok niej:
- Mogę?
Twarz dziewczyny przybrała kolor jej sukienki, w jej zielonych oczach rozbłysły płomyki nadziei.
- Rodzina pana młodego czy panny młodej? – zaczął niepewnie.
- Ja? Znam ich oboje. A ty?
- Powiedzmy, że kumpel pana młodego. Jak masz na imię?
- Anita – odpowiedziała zawstydzona.
- Fajnie... – uśmiechnął się do niej.
- A ty? – zapytała.
- Marcin, możesz mi mówić... zresztą nieważne. Idziesz na wesele? – dziewczyna pokiwała głową potwierdzająco, natomiast Blady ponownie zapytał -  Sama?
- W jakim sensie?
Ten uśmiechnął się do niej łobuzersko.
„To niemożliwe, żeby o to pytał... Boże! Marzenia się spełniają” – pomyślała.
- To jak? Odpowiesz?
- Tak, sama – odpowiedziała spoglądając w dół.
„Nie dam rady spojrzeć na niego”
Natomiast Marcin pewien siebie delikatnie dotknął dłonią jej twarzy zmuszając ją jednocześnie, by na niego spojrzała.
- Chyba się mnie nie boisz? 
- Nie...
- Wiesz, wydaje mi się, że jestem trochę starszy od ciebie.
- To co? – dziewczyna wyraźnie się zbulwersowała.
- Dobra, spokojnie. Tak tylko stwierdzam fakt, a raczej to sobie przypominam – powiedział cicho.
- Po co? – podchwyciła temat.
- Bo wiesz... – rzekł patrząc na nią, ale widząc jej minę dodał -...ujmijmy to tak, nie wszystko mi wolno....
- Dasz mi swój numer? – zapytała próbując zmienić temat.
- No dobra... – rzekł zdziwiony jej nagłą śmiałością - ...669378119. Chciałabyś spróbować? No wiesz...
- Tak razem?
- No...
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego promiennie. 
- A odpowiesz mi szczerze na jedno pytanie? - zapytał.
- Tak?
- Ile ty tak właściwe masz lat? 
Mruknęła coś niezrozumiałego.
- Ile?
- Szesnaście – powiedziała bardzo cicho, patrząc w dół.
Zamilkł na chwilę, zastanawiając się co ma odpowiedzieć, jak zareagować.
- Noo...ale szesnaście lat nie masz wiecznie – uśmiechnął się do niej zachęcająco. 
- Fajnie – dziewczyna wyraźnie spochmurniała. 
- Ej no. Nie to miałem na myśli. Nie obrażaj się.
- Nie obraziłam się, tylko tak się zastanawiam, że ja chyba cię skądś kojarzę... – zaczęła niepewnie.
- Taak. Ja ciebie też. Tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd... A powiedz mi skąd znasz Ulę i Marka?
- Michał mi ich przedstawił.
- A skąd znasz Michała? – zapytał niepewnie.
- To mój brat.
- Aha. No ja znam go z wojska – z początku nie dotarło do niego co powiedziała, ale po chwili się otrząsnął -  Zaraz, Bulterier to twój brat? On mnie zabije...Boże! Już jestem martwy!
- Nie przesadzaj... Chyba się go nie boisz?
Męska duma nie pozwalała Marcinowi powiedzieć prawdy. Napiął mięśnie i rzekł:
- Nie, no co ty? Ja? Bulteriera? Nigdy w życiu – przełknął głośno ślinę.
- Nie... No nie mów, że się go boisz – rzekła z rozbawieniem.
- A pokaż mi kogoś oprócz Cygana, kto się nie boi Bulteriera!
Zabrzmiał marsz weselny. Ceremonia ślubna dobiegła końca. Para młoda wraz ze świadkami wychodziła z kościoła. Na szczęście Michał nie patrzył się na siostrę.
„Ale się wpakowałem... Z deszczu pod rynnę. Od laski Cygana do siostry Bulteriera. Idiota! Trzeba było zostać w domu” – myślał załamany Marcin – „Ale laska jest fajna. Miła, ładna, tylko trochę młoda...”   
Goście ruszyli w stronę Marka i Uli, by złożyć im życzenia. Michał wraz z Dorotą pomagali im odbierać prezenty, jak na świadków przystało. Po chwili wszyscy wyszli z kościoła zostawiając za sobą parę młodą. Gdy tylko nowożeńcy pojawili się za progiem kościoła, wszyscy zaczęli obrzucać ich ryżem. Nieoczekiwanie w stronę Marka poleciała nie otwarta kilogramowa paczka ryżu rzuconego przez Violettę. W ostatniej chwili Cygan zrobił unik, a paczką oberwał ksiądz wynurzający się akurat z kościoła.
- Violetta! Mówiłem, żebyś go otworzyła! – krzyknął Michał.
- Ale wtedy by się rozsypał...
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ula ruszyła w stronę księdza by go przeprosić. Tymczasem...
- Marcin... – zaczęła nieśmiało Anita stojąc tuż przy jego boku.
- Słucham?
- Michał jest świadkiem...
- No i?
- No i widzisz, on jedzie na wesele z parą młodą, a ja przyjechałam tu z nim, więc nie mam z kim się zabrać.
- A co na to twój brat? – zapytał poddenerwowany.
Nieoczekiwanie podszedł do nich Bulterier i wtrącił się do rozmowy.
- I jak tam? Zagadałaś już kogoś o podwiezienie? – zapytał retorycznie.
- Ja ją podwiozę – odrzekł Marcin troszkę zmieszany. 
- W takim razie ja lecę – rzekł Michał i już go nie było.
Marcin ruszył w kierunku swojego Audi, a dziewczyna posłusznie poszła za nim. 
„Boże! Jak te szesnastolatki się ubierają? Obcisła krwistoczerwona sukienka, sporo przed kolana, z dość dużym dekoltem? To przecież nie dla nich! A te szpilki... Masakra... Z piętnaście centymetrów... Ale nie powiem, dziewczyna umie dobrać dodatki. Długie czarne rękawiczki za łokcie i czarna kopertówka. No, no... Cholera!” – pomyślał, po czym otworzył dziewczynie drzwi i rzekł:
- Zapraszam!
Andzia ponownie oblała się rumieńcem. Po krótkiej chwili był już obok niej w aucie. Już zamierzał odpalić silnik, gdy dziewczyna głośno westchnęła.
- Marcin – rzekła niepewnie.
- Co? Zimno ci? – zapytał z troską, patrząc na jej kusą sukienkę.
„Opanuj się! Nigdy się o nikogo nie troszczyłeś!” – pomyślał trochę na siebie wkurzony, po czym ponownie zapytał, tym razem z przerażeniem:
- Masz chorobę lokomocyjną?
- Nie. Tylko... Pas się zaciął.
- Aaa... To trzeba było tak od razu.
Nachylił się nad nią i chwycił za jej pas. Jego twarz była niebezpiecznie blisko jej twarzy. Jego oczom ukazały się zielone tęczówki, w których malowało się zawstydzenie, ale zarazem także ciekawość. Szarpnął mocniej za pas, który momentalnie odskoczył. Zapiął go jej i szybko ewakuował się na swoją stronę. Odpalił silnik i ruszył za sznurem samochodów trąbiących na wiwat parze młodej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)