wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 73

Marcin siedział u siebie w kuchni. Wczoraj spotkał się z Brutusem i Robertem. Jak tylko przestał się kłócić z Jokerem, zaczęli się zastanawiać, kto mógł ich uprowadzić. Doszli do wniosku, że skoro to Marcin dostał „list”, to widocznie porywacz chce się odegrać właśnie na nim. Najprawdopodobniej Marcin świetnie go zna. Tylko kto? Tak więc siedział przy stole i się zastanawiał. Ktoś z grupy? Ale kto? Raczej z nikim nie miał zatargów – od czasu jak odszedł Siwy, atmosfera tam diametralnie się zmieniła na lepsze. 
Jedno było pewne – Anity nie było już drugi dzień i trzeba było bardzo się spieszyć.
Marcin wahał się, czy powiadomić jej rodzinę. Mieli prawo wiedzieć. Ale z drugiej strony zaczęliby przeszkadzać. Nie potrzebował paniki ze strony jej rodziców i Michała. Porywaczowi zależało na kontakcie z nim, a nie z jej rodziną. Więc milczał.
Nagle z rozmyślań wyrwał go dzwonek jego komórki. Marcin zerknął na wyświetlacz – brak numeru. Już wiedział, czego może się spodziewać. Z sercem tłukącym się w piersiach odebrał.
- Tak, słucham?
- Czołem Marcinku!
Marcin zbladł.
- Co tak milczysz, nie poznajesz mnie?
- Siwy... – szepnął chłopak.
- Bingo! Co tam słychać? Nie brakuje ci czegoś? Albo... kogoś?
Marcin ścisnął mocniej telefon i zapytał z wściekłością w głosie.
- Gdzie ona jest?
- Hola hola! Nie spiesz się tak. Bardzo dobrze się tu razem bawimy.
- Wypuść ją!
- Ja tu dyktuję warunki, synku. Wypuszczę ją, jak będę miał taką ochotę, ale raczej nie będzie to za prędko, bo całkiem niezła z niej...
- Nie waż się jej tknąć! – wrzasnął Marcin uderzając pięścią w stół. – Czego chcesz, do cholery?!
- Jeszcze się nie domyślasz? Pomyśl sobie, a my... a my tymczasem jeszcze się sobą trochę nacieszymy.
Rozłączył się i zerknął z kpiącym uśmieszkiem na patrzącą tępo przed siebie Anitę, po czym bez słowa wyszedł.

Marcin zerwał się z miejsca przewracając krzesło, na którym siedział. Ręką zrzucił ze stołu koszyk z owocami, które trzasnęły z hukiem o podłogę i poturlały się we wszystkie strony. Podbiegł do blatu i w ataku szału pozrzucał z niego wszystko, co na nim stało – dzbanek z sokiem, talerze, których nie chciało mu się schować, kubki, powodując tym okropny bałagan i hałas. W następnej chwili podbiegł do okna, chwycił leżące od kilku miesięcy na parapecie pudełeczko z nowym telefonem komórkowym, który dostał od Anity z okazji urodzin w dniu, w którym się rozstali i zamachnął się z zamiarem rzucenia nim o przeciwległą ścianę, ale powstrzymał się w ostatniej chwili przypominając sobie, że to prezent od niej. Pudełeczko samo wypadło mu z ręki, a zrezygnowany chłopak osunął się po ścianie na podłogę, chowając twarz w dłoniach.
Minęło kilkadziesiąt długich minut nim wziął się w garść, przetarł dłońmi zaczerwienione oczy i postanowił nie poddawać się i zacząć działać. Wstał, rozejrzał się po kuchni, podniósł telefon, który po rozmowie z Siwym odrzucił w kąt i wydusił numer Brutusa.
- Wiesz coś? – odebrał Dawid po pierwszym sygnale.
- To Siwy.
Po drugiej stronie zaległa cisza.
- Zadzwonił do mnie – dodał Marcin. 
- Ale mówiłeś, że... – wykrztusił Brutus.
- Myliłem się – przerwał mu beznamiętnym głosem blondyn. – Siwy żyje i chce się zemścić. A ja... nie pozwolę żeby skrzywdził Anitę – wziął głęboki oddech i kontynuował. – Brutus, zadzwoń po chłopaków. Niech za czterdzieści pięć minut będą tam gdzie zwykle. Siwy chce wojny, to będzie ją miał.

***

Wojtek siedział oparty o filar i w ciszy przyglądał się Anicie. Łzy na jego twarzy już dawno wyschły i choć wciąż słyszał w głowie jej krzyki i błaganie o pomoc, której nie potrafił jej udzielić, a przed oczami miał Siwego przyciskającego ją do podłogi swoim ciałem, nie martwił się o siebie i swoją psychikę, ale o nią. Dziewczyna od momentu, gdy Siwy przywiązał ją z powrotem do filaru, nie ruszyła się nawet o centymetr. Cały czas patrzyła na jakiś punkt przed sobą, w ogóle nie dając żadnych oznak życia, nawet, gdy jej oprawca rozmawiał z Marcinem. Ani razu się nie rozpłakała. Chłopak kompletnie nie wiedział co może zrobić, by choć trochę ją wesprzeć. Obawiał się najgorszego.
- Anita – powiedział cicho łamiącym się głosem.
Dziewczyna nawet nie drgnęła.
- Anitka – spróbował jeszcze raz najdelikatniejszym głosem na jaki było go stać. Gdy znów spotkał się z brakiem reakcji z jej strony, kontynuował – Proszę cię, spójrz na mnie. Porusz się. Powiedz coś. Błagam, cokolwiek!
- A co mam ci powiedzieć? – zapytała pustym głosem.
- Nie wiem – odpowiedział w końcu. – Naprawdę nie wiem.
Znów zaległa cisza. Wojtek myślał gorączkowo o tym, jak powinien zareagować. Kiedyś, dawno temu, miał na studiach elementy psychologii, gdzie z grubsza tłumaczono, jak należy postępować w trudnych przypadkach, takich jak ten. Ale wszystko to, co udało mu się zapamiętać, było tylko pustą teorią, która nijak nie nadawała się do wykorzystania teraz. Postanowił więc spróbować porozmawiać z nią tak, jak potrafił.
- Anita... – zaczął. – Nie możesz... nie powinnaś się teraz załamywać. To... – przełknął głośno ślinę. Przeraźliwe obrazy znów powróciły. – On właśnie tego chce, żebyś się załamała. Nie dawaj mu tej satysfakcji. To co się stało... to nie jest twoja wina. Nie wolno ci myśleć inaczej. Wiem, że to było straszne, ale... – nawet nie zorientował się, że po policzkach znów płyną mu łzy. Jeszcze kilka godzin temu nie pozwoliłby sobie na taką chwilę słabości przy niej – zabraniały mu tego honor i ambicja. Teraz było mu wszystko jedno. – Anitka, musisz żyć dalej. Musisz się mu opierać w dalszym ciągu. Jesteś taka silna... to właśnie mi się w tobie najbardziej podoba. Ten upór i wola walki. Nie pozwól mu, żeby cię tego pozbawił.
Nic. Zero reakcji. Wojtek odniósł wrażenie, że nie dotarło do niej ani jedno jego słowo. Powstrzymując się całą siłą woli przed załamaniem się z powodu przygniatającego go poczucia bezsilności, wziął głęboki oddech, by odegnać od siebie koszmarne obrazy. I kontynuował:
- To nieprawda, że tylko ja robię bałagan. Robert też wszędzie dookoła rozwala śmieci. Zawsze tak było. Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkaliśmy z tatą i dzieliliśmy ze sobą pokój, to on robił większy bałagan. Ja się uczyłem, a on wszędzie dookoła rozrzucał kredki, kartki, pisaki i inne pierdoły do rysowania. Bo wiesz... wychowywał nas ojciec. Mama umarła jak rodziła Roba. Zaczęła rodzić przed czasem... a wiesz, dwadzieścia trzy lata temu takie porody były z góry skazane na niepowodzenie. Tyle, że on przeżył, a ona... nawet go nie zobaczyła. Tata miał na głowie mnie i jeszcze wcześniaka – Wojtek zaśmiał się nerwowo. – Później jak Robert odwalał jakieś numery to sobie żartowaliśmy z tatą, że jest cofnięty w rozwoju, a on się obrażał na kilka porządnych godzin. Wiesz, mój ojciec to był spoko gość. Ledwo żył od dziesiątego do dziesiątego, ale... zawsze był okej. Kochał nas. Brakuje mi go.
- A co się z nim stało? – zapytała dziewczyna.
Wojtek spojrzał na nią zdziwiony. Nawet nie zauważył, że Anita zaczęła mu się przysłuchiwać. Uznał to za duży sukces i szybko odpowiedział:
- Zginął w wypadku. Wracał z pracy. Czołowe zderzenie. Miałem wtedy dwadzieścia lat, akurat skończyłem szkołę. Dostałem mieszkanie po ojcu. Joker został ze mną. Myślałem wtedy, że to koniec świata. Bez kasy, bez kogoś, kto by nad nami czuwał... Nie wiedziałem od czego zacząć. Ale okazało się, że nie jest tak źle. Mieliśmy już rentę po mamie, załatwiłem nam rentę po ojcu. Oczywiście musieliśmy się cały czas uczyć, żeby jej nie zabrali, ale dostałem stypendium na filologię angielską, więc studia miałem prawie za free. W międzyczasie zacząłem dawać korki z angielskiego. Joker skończył szkołę i dostał się na tę swoją fizykę. Tata chciał go upchnąć na Akademię Sztuk Pięknych, ale w końcu nie zdążył i Rob dopiął swego.
- Chwila. No co dostał się Joker? – Anita była w takim szoku, że aż na niego spojrzała.
- Na fizykę. Z astronomią. Zawsze miał do tego mózg. Rzucił studia w zeszłym roku. Stwierdził, że jednak nie tym chce się zajmować. Od dziecka uwielbiał rysunki, już w gimnazjum zaczął swoje „upiększanie” i skończył z własnym studiem tatuażu. No bynajmniej Robert mieszka ze mną z przyzwyczajenia. Ma wygodnie. Wcześniej nie kazałem mu się składać na mieszkanie, a teraz już przywykł, że jest na moim utrzymaniu. I on też robi bałagan. To pewnie dlatego, że od zawsze brakowało w domu damskiej ręki, a tata raczej nie przyprowadzał nam ciotek, więc nie miał kto kontrolować szerzącego się bałaganu – uśmiechnął się krótko.
Anita nie zadawała dalszych pytań. Wojtek postanowił skorzystać z tego, że dziewczyna zaczęła go słuchać i wrócił do tematu sprzed kilku chwil.
- Nawet z najgorszego bagna można wyjść, wiesz? Choć może ci się wydawać, że jest beznadziejnie...
- Nie chcę... – zaczęła Anita, ale Wojtek nie dopuścił jej do głosu kontynuując o wiele głośniej:
- ...to jednak nie można się poddawać. Anita, wyjdziemy stąd, zobaczysz. Jeśli nie Marcin, to Robert nas znajdzie. Wiecznie nas tu trzymać nie będą, a jak już będziemy wolni, to wszystko się ułoży. Pomogę ci, obiecuję. Nie zostaniesz sama. Przejdziemy przez to razem, zobaczysz.
- Nie, nic się nie ułoży – odparła twardo Anita. – I nie pomożesz mi. Nic nie rozumiesz, nie masz pojęcia co czuję. Nie chcę pomocy, ani twojej, ani niczyjej.
- Ale...
- Och, skończ już. Po prostu siedź cicho.

***

Był następny dzień, dochodziła piętnasta. Marcin siedział naprzeciwko Brutusa w jego mieszkaniu – nie było to łatwe, gdyż wszędzie tu widział ślady obecności Anity. Tak bardzo się o nią bał!
Mężczyźni siedzieli w ciszy. Wczoraj opracowali plan, w jaki sposób odbić zakładników. Nie był on jednak zbyt precyzyjny – nie wiedzieli, gdzie będą musieli się udać, ile osób spotkają i czego mogą się spodziewać. Wiedzieli jedno: Siwy nie był przeciwnikiem, którego można było lekceważyć. Teraz czekali na jakikolwiek kontakt z jego strony – Marcin nie mógł zadzwonić pierwszy, ponieważ poprzedniego dnia Siwy dzwonił z zastrzeżonego numeru.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu Marcina. Obaj mężczyźni poderwali się z miejsc.
- Halo?
- Czołem Marcinku, jak się masz? – zapytał pogodnie Siwy.
- Gdzie jest Anita?
Porywacz ziewnął spektakularnie.
- Nie nudź już. Zastanowiłeś się nad tym, o czym wczoraj rozmawialiśmy?
Chłopak nie odpowiedział. Siwy uśmiechnął się triumfalnie.
- Czyli już wiesz... No cóż, więc chyba czas na przekazanie okupu, nie?
- Gdzie i kiedy? – zapytał z powagą Marcin.
- Jak zawsze honorowy... ech. Za pół godziny. Adres wyślę ci wiadomością, żebyś się nie pomylił. I bądź sam.
- Co z A...
- Miłego popołudnia – przerwał mu Siwy i rozłączył się.
Marcin westchnął i odłożył telefon, który po niecałej minucie obwieścił nadejście smsa. 
- No i co? – zapytał zniecierpliwiony Brutus.
Blady pokazał mu wiadomość.
- Za pół godziny.
Dawid kiwnął głową. Marcin schował telefon i bez słowa wyszedł.
Brutus, gdy tylko trzasnęły drzwi, wyciągnął swoją komórkę i po chwili przyłożył ją do ucha.
- Robert? Zadzwonił. Jeśli nie zmieniliście zdania, to widzimy się za pół godziny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)