poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 23

Marcin z trudem wciągnął torbę do mieszkania (dlaczego zawsze jak się wraca bagaż jest większy?) i zobaczył na wycieraczce kartkę:
„List polecony – p. Mietek m. 24”
Postawił torbę na podłodze i spojrzał na zegarek. 22:26.
- A, idę – powiedział sam do siebie.
Zapukał do sąsiada. Na szczęście ten jeszcze nie spał i od razu podał mu kopertę.
- No, Marcin, coś namieszałeś. Urzędowa jakaś.
- Eee tam, pewnie jakaś bzdura znowu. Dzięki i dobranoc.
Poszedł do swojego mieszkania. Odłożył torbę, rzucił kopertę na stół i otworzył lodówkę. „Zrobiła mi zakupy!” – pomyślał zdziwiony. Wyciągnął mleko i zabrał się za robienie płatków. Poszedł na chwilę do Zdzisia i przywitał się z nim. Wrócił do kuchni i spojrzał na stół. Zauważył kopertę, o której zdążył już zapomnieć. Podszedł bliżej i otworzył ją. Z każdą sekundą wpatrywania się w kartkę miał coraz poważniejszą minę. W końcu podniósł głowę znad listu i przez moment zastanawiał się co zrobić. Wyciągnął telefon. Za pierwszym razem nikt nie odebrał, za drugim Marcin usłyszał rozeźlony głos swojego przełożonego:
- Bojko, nie popierdoliło cię tam przypadkiem?
- A was nie popierdoliło przypadkiem?
- Słucham?
- Dostałem polecony.
- Sam go nadawałem.
- Się pytam dlaczego ja?
- Bo tylko ty i Grabowski się do tego nadajecie.
- I Michał też takie coś dostał?
- Grabowskiemu niedługo rodzi się dzieciak. A będziesz mu płacił za rozłąkę z rodziną? Bo my nie. A ty żonę masz?
- Nie.
- A dzieciaki?
- Nie.
- A dziewczynę?
- Tak.
- Kocha to poczeka.
- Nie, nie poczeka, bo ja nigdzie nie jadę!
- Opanuj się, Bojko. To twoja życiowa szansa.
- W dupie mam taką szansę!
- Bojko, za późno już i tak. Nikt cię o zdanie nie pyta. Pogadamy jutro, jak po miesiącu byczenia wrócisz do jednostki.
Nie czekając na odpowiedź rozłączył się. Marcin stał przez moment zdezorientowany. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk kipiącego na kuchenkę mleka. Szybko podszedł i je wyłączył. Ponownie poszukał jakiegoś numeru w kontaktach i przyłożył telefon do ucha.
- Lecz się człowieku, widzieliśmy się przez ostatnie dwa tygodnie bez przerwy – odebrał Michał.
- Michał, mam sprawę.
- Inaczej byś nie dzwonił.
- Pamiętasz te szkolenie na komandosów?
- To takie super hiper zajebiste na końcu świata, co wszyscy wyśmiali, że trzeba być pojebanym maniakiem, żeby jechać?
- Dokładnie to samo. Dostałem wezwanie. Za półtora tygodnia na pięć miesięcy.
Dość długa cisza.
- Gadałem ze starym, powiedział, że miałeś jechać ty, ale masz dziecko w drodze więc cię nie wezmą – dodał Marcin.
- Gdzie jesteś?
- W domu.
- To zaraz będę.
- Okej.

- Korki? – zapytał Marcin godzinę później wpuszczając Michała do mieszkania.
- Nie, Viola. Gadałeś z...
- Nie – przerwał mu. – Nie wiem jak jej to powiedzieć.
- Chodź, usiądziemy. Wymyślimy coś razem. A teraz pokaż mi tę nieszczęsną kopertę i streść mi rozmowę z Horacym.

Nazajutrz, popołudnie.
Marcin już dawno był w domu. Usłyszał dźwięk swojego telefonu. „Endi;*”
„Jak pierwszy dzień w pracy? ;)”
„Okej” – odpisał.
„A co teraz robisz? Bo ja się nudzę:( Może coś porobimy? ;*”
- Kurwa... – powiedział zrezygnowany.
„Nie, raczej nie” – odesłał po chwili.
„Coś się stało?”
„Nie”
„Marcin...”
„Nie mam czasu. Tyle”
„Aha”
Zrezygnowany rzucił telefon na łóżko i oparł głowę o ścianę, jednocześnie mówiąc do siebie:
- Dlaczego zawsze ja?

Około 21:00.
Marcin usłyszał dzwonek do drzwi. „Nie wstaję” – pomyślał. Jednak dzwonek nie przestał dzwonić. Zirytowany chłopak wstał i otworzył drzwi. Zobaczył zapłakaną Anitę. Ta bez słowa podeszła bliżej niego i wtuliła się w jego ramiona. „Wie? Nie, to niemożliwe... Michał by nie powiedział” – pomyślał Cinek.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nienawidzę ich, nienawidzę, nienawidzę – powiedziała przez łzy.
- Kogo? – zapytał odsuwając ją od siebie.
- Mojej rodziny!
Marcin patrzył na nią tępo.
- Bo miała przyjechać rodzina z Poznania na Sylwka, ale samochód im się popsuł i nie mogli przyjechać. A dzisiaj ich czort przyniósł.
- No i to takie straszne? Jaśniej.
- I chlają od rana! Już nie wytrzymuję... Ile można na to patrzeć? Widzę to dzień w dzień!
Marcin zmarszczył czoło.
- Nic mi nie mówiłaś nigdy.
- Bo tak trochę obciach: „Cześć, nazywam się Anita i mam ojca alkoholika” – rzekła smutno, jednocześnie zjeżdżając po drzwiach w dół i tak jak weszła usiadła w przedpokoju.
Usiadł koło niej.
„I jak ja mam się od niej odzwyczajać?!” – pomyślał przytulając ją do siebie.
- Ćśś... Będzie dobrze. Dzisiaj zostań u mnie.
Dziewczyna wtuliła się w niego i próbowała się uspokoić.
- Chodź – rzekł wstając i ciągnąc ją za sobą do salonu. – Chcesz coś do picia? Rozbierz się.
- Herbaty jak mogę.
- Jasne.
Chwilę później wrócił do niej z kubkiem gorącej herbaty.
- Długo to trwa? – zapytał siadając obok niej.
- Odkąd pamiętam.
- A Michał? Nic z tym nie próbował robić? Przecież też to wszystko oglądał.
- Ale już nie ogląda. Zawsze to olewał. Ja też próbuję, ale czasem już po prostu nie mam siły udawać, że jest okej.
- Rozumiem cię doskonale – powiedział spuszczając głowę.
- Nie. Nic nie rozumiesz – odparła smutno.
- Rozumiem. Uwierz mi, że miałem tak samo. Albo i gorzej. Myślisz, że dlaczego reaguję alergicznie na ojca? A zresztą o tym też ci chyba jeszcze nie mówiłem.
Anita spojrzała na niego wyczekująco. Marcin wziął głęboki oddech i zaczął:
- To bardzo długa historia.
- Mi się do domu nie spieszy – próbowała obrócić to w żart. – Kiedy się...
- Kiedy się to zaczęło? Jeszcze przede mną. Przed moim urodzeniem. Jak wiesz mam starszą siostrę. Ona widziała więcej. A ten pasożyt chociaż na początku miał robotę. Było w miarę okej dopóki nie stracił pracy. Wtedy to chlał bez przerwy. Jak byłem mały to się go bałem, bo nie raz robił cyrki, latał z nożem czy spał z siekierą. Pojeb totalny. Ale jak miałem trzynaście lat zacząłem się buntować. Z wiekiem robiłem się coraz gorszy. Nieraz sobie dawaliśmy po pysku. A matka go broniła. Ania była zbyt spokojna, przerażona, żeby mnie wesprzeć. No i w końcu było tak, że się nie zawsze wracało do domu na noc, czy w ogóle przez tydzień czy dwa. Tak poznałem Siwego. Cholera, jeden most dalej i miałbym święty spokój na zawsze... A więc poznałem Siwego. Wtedy to był dla mnie ktoś. Powiedzmy, że wyrobiłem się przy nim. Bardziej pyskaty, bardziej odważny, bardziej porywczy przede wszystkim. Wracałem do domu tylko ze względu na Anię. Kiedy ja przebywałem w chacie, było trochę spokojniej, bo „ojciec” zaczął się mnie bać. Po pewnym czasie było tak, że jak ja byłem w domu to jego nie było i na odwrót. Nienawidziłem go tak bardzo... zresztą do tej pory tak zostało. Nie powiem, pewnego dnia kazałem matce wybierać: albo on, albo ja. Myślała, że ściemniałem, ale niestety. Spakowałem plecak i wyszedłem. Chyba dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że on niszczy naszą rodzinę. Po pewnym czasie Ania powiedziała mi, że matka wywaliła go na zbity pysk. Szczerze? Nie wróciłem, nie chciałem – przerwał na chwilę. – Nie wróciłbym w ogóle gdyby nie to, że matka chodziła do pracy, a Ania zostawała sama w domu i się bała, bo ten pijus darł się pod ich drzwiami 24 godziny na dobę i dobijał się bez przerwy. Nigdy tego nie zapomnę. Lipiec 2002, około piętnastej. Gdy tylko pojawiłem się na klatce, gdy tylko mnie dostrzegł, przestał walić w drzwi. Odsunął się prawie natychmiast i wyszedł ostrożnie omijając mnie szerokim łukiem. Śmiałem się w duchu. Nie powiem, w trójkę było nam dobrze. Przez trzy miesiące, dopóki matka znów mu nie uwierzyła i wzięła go z powrotem do domu. Wyniosłem się już na stałe. Myślałem wtedy, że będzie już z górki. U Siwego mi się podobało. A o rodzinie praktycznie już zapomniałem. Ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Mianowicie Ania postawiła sobie za punkt honoru, że wyciągnie mnie z tego bagna, w które rzekomo wpadłem. Razem z matką to wymyśliły. Kiedyś Ania przyszła do nas, a konkretnie do mnie, tyle, że mnie nie zastała, bo byłem na robocie. Kiedy wróciłem... zobaczyłem tego skurwiela... – oczy rozbłysły mu nienawiścią, zacisnął dłonie w pięści, widać było, że traci nad sobą panowanie, ale nie przerywał, mówił dalej. - ...jak on moją siostrę... Po prostu ogarnęła mnie furia. Czegoś takiego naprawdę nigdy wcześniej nie czułem, działałem jak w amoku, nawet nie zauważyłem jak Ania wybiegła cała zapłakana. Po chwili zjawił się jeden z kumpli i zaczął mnie odciągać od niego, ale... ale było już za późno  - Marcin zwiesił głowę. – A później to już było coraz gorzej... Zabiłem go, rozumiesz? Zabiłem brata Siwego, bo chciał zgwałcić moją siostrę. A wtedy? A wtedy nawet tego nie żałowałem. Olewając wszystko, kumpli, Siwego, poleciałem do domu, do Ani. I tak byłem pewien, że nie dożyję końca tygodnia, ba! wieczora! Ale musiałem wiedzieć... musiałem. Piekielna szóstka. Nienawidziłem tamtego mieszkania. Gdy tam wszedłem ojca nie było, a matka już wszystko wiedziała. Nawet nie pozwoliła mi do niej wejść. Oskarżyła mnie, że to tylko i wyłącznie moja wina. Ale ja byłem innego zdania. I wtedy przegiąłem... Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłem. Jeden raz – zmrużył oczy. – Damski bokser, własną matkę! Nie wytrzymałem. Wybiegłem. Wiedziałem doskonale, że stałem się taki sam jak ojciec i to przez znajomość z Siwym. Znienawidziłem siebie za to prawie tak samo jak ojca – przerwał na dość długą chwilę. – Po dłuższym czasie razem z Anią stwierdziliśmy, że muszę... musimy się z tego wyplątać. Oni się wyprowadzili, a ja... ja poszedłem do wojska. Teraz trzymam się tego, co kiedyś sobie z ojcem w trakcie kłótni powiedzieliśmy: „Ja ojca nie mam, ja syna też nie mam”. Teraz tylko i wyłącznie ze względu na matkę odzywamy się do siebie.
- Jak można mieć aż tak popierdolone życie? – zapytała po chwili Anita.
Marcin tylko westchnął. Anita położyła głowę na jego nogach i zaczęła:
- A ja do ciebie z taką bzdurą przychodzę...
- Nie, nie! To właśnie od takich bzdur się zaczyna. Endi, słuchaj. Ja muszę coś załatwić na mieście. Do kumpla mam ważną sprawę. Zostań tu, co? Postaram się szybko wrócić.
- A może jechać z tobą?
- Nie. Zostań. Zjedz coś.
- Okej – rzekła powoli się podnosząc. – To pa – Anita nachyliła się, by go pocałować w usta na pożegnanie i zdziwiło ją gdy ten odwrócił w bok głowę, pozwalając jedynie cmoknąć się w policzek. – Ej, co jest, bo nie ogarniam.
- Nic się nie dzieje. Śpieszę się po prostu – rzekł zarzucając na siebie kurtkę i wychodząc z mieszkania. 
Zszedł na dół, do podziemnego parkingu i ruszył w stronę swojego BMW, jednocześnie wybierając numer Bulteriera. Po chwili kumpel odebrał:
- I co, jednak do Honolulu? Dobra, daj mi pięć minut, spakuję się i lecimy.
- Dzięki, ale ja nie o tym. Jesteś w domu?
- Prawie. Za jakieś piętnaście minut będę, a co? 
- To przyjadę – zakończył Marcin i się rozłączył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)