piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 6

Wieczór, jeden z pokoi akademickich.
- Ja nie wiem. Monia, jak my w ogóle trafiłyśmy?! To jest najgorsza szkoła, na którą mogłyśmy trafić, a lokum? Po prostu marzenie! Pokój na nas dwie i zajebiście wygodne łóżka. Już nie wspomnę o ludziach jacy tu chodzą. Takich ludzi to ja wieczorem w czarnym zaułku  nie chciałabym spotkać, a tu co?! Chodzę z nimi do jednej szkoły, ba! klasy! Po prostu normalnie paranoja! – Anita dzisiaj w taki oto sposób wyrzucała z siebie smutek
- Ale przyznasz, nauczyciela od wuefu mamy cudownego – przyjaciółka rozmarzyła się na wspomnienie cudownego, wysportowanego, ciemnookiego, żonatego szatyna.
- Taa – skwitowała to wściekła Andzia.
„Boże! Musiała o nim wspominać?! Że też przez niego rozbiłam swój związek z Marcinem. Jaka ja byłam głupia!” – pomyślała rozżalona biorąc zeszyt od swojego „ukochanego” przedmiotu – matematyki i zaczynając rozwiązywać jedno z zadań zadanych przez nową, przymuloną nauczycielkę.
Nieoczekiwanie zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz. „Michaś;*”. Odebrała.
- No cześć, co tam słychać?
- ...
- Jak to?! Ale...
- ...
- W którym?!
- ...
- No mów!
- ...
- Tak, pamiętam!
- ...
- Nie, sama pojadę! – rzekła, po czym szybko się rozłączyła i zaczęła w pośpiechu się ubierać.
- Coś się stało? – zapytała zaciekawiona koleżanka.
- Marcin jest w szpitalu. Jadę tam.
- Ale wy już nie jesteście razem. Przecież sama z nim zerwałaś.
- Wiem! Nie musisz mi o tym przypominać! – prawie krzyknęła, po czym trzasnęła drzwiami i po chwili wybiegła z akademika.
Po niecałej godzinie była już na miejscu. Pobiegła do recepcji i:
- Dzień dobry. Czy mogłabym się dowiedzieć, gdzie leży Marcin Bojko?
- Oddział intensywnej terapii, pokój 7, a kto pyta? – zapytała dyżurna, ale nie uzyskała odpowiedzi, ponieważ Endi już była w drodze do windy. 
Po kilku minutach była już pod drzwiami. Niepewna swego weszła do środka. Tam ujrzała Marcina leżącego na łóżku. Wkoło niego było pełno przyrządów, maszyn, rurek i kroplówek. Sam chłopak nie wyglądał za dobrze. Poobdrapywana twarz, najprawdopodobniej od rozbitej przedniej szyby, przecięta brew, dość spory siny obszar w miejscu żeber. Był nieprzytomny. W pokoju panowała cisza, którą przerywało jedynie pikanie jednego z urządzeń koło łóżka. Zaniepokojona Andzia podeszła bliżej, po czym nieśmiało zaczęła:
- Hej, to ja, Endi. Wiem, że jestem ostatnią osobą, której byś się tu spodziewał, ale no cóż... jestem – uśmiechnęła się lekko, po czym przysiadła na skraju łóżka, na którym leżał Cinek. – Michał mi mówił, że jesteś nieprzytomny. Ze szpitala zadzwonili do jednostki, a on stamtąd do mnie. Jeszcze nie wie, że nie jesteśmy już razem – przerwała na dość długą chwilę. Zbierała się w sobie. – Wszyscy się o ciebie martwią, wiesz? – dziewczyna lekko dotknęła opuszkami palców jego zranionego policzka. – Mam nadzieję, że niedługo wrócisz do siebie, że wyzdrowiejesz... Głupio mi tak trochę mówić samej do siebie. Przecież i tak mnie nie słyszysz, ale szczerze powiem, że mi tak łatwiej... łatwiej powiedzieć ci... przyznać się do błędu... do krzywdy, jaką ci wyrządziłam. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Boże, jaka ja jestem głupia, żeby pozwolić na coś takiego... Marcin, nawet nie wiesz, ile bym dała, by móc naprawić ten błąd. Byśmy znowu byli razem. Co ja gadam?! Przecież to nierealne! Nigdy mi nie wybaczysz. Nie tego, co ci zrobiłam, co ci wtedy powiedziałam – Anita przymknęła powieki, chciała powstrzymać potok łez, który napłynął jej do oczu. – Chciałabym, żebyś po wybudzeniu... po wyjściu ze szpitala... żebyśmy utrzymywali ze sobą jakikolwiek kontakt... Chociaż nie! Dla mnie będzie lepiej, jeśli przestaniemy się widywać. Przecież ja już zawsze będę liczyć na coś więcej między nami – dziewczynie łzy popłynęły po policzkach. – Bo przecież nie idzie tak po prostu wymazać z pamięci osoby, którą się kocha i nigdy nie przestanie.
Dziewczyna nie wytrzymała. Wybiegła z pokoju z płaczem. Na korytarzy wpadła na młodą blondynkę, która szła jeszcze z dwojgiem ludzi, chyba małżonków.
- Przepraszam – powiedziała przez łzy i wybiegła z oddziału.
- Kto to był? – zapytała blondynka oglądając się za siebie i marszcząc czoło. „To ona? Niee... to niemożliwe, przecież zerwali” – pomyślała.
- Nie wiem, córeczko. Chodźmy, tam jest lekarz.
W trójkę podeszli do doktora.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał lekarz.
- Szukamy chłopaka... mężczyzny, którego przywieziono z wypadku samochodowego – wyjaśniła blondynka.
- A państwo to kto?
- Rodzice i siostra Marcina. Panie doktorze, proszę powiedzieć, co jest z moim bratem? – kobieta wyraźnie była zaniepokojona.
- A więc pani...
- Ania – wtrąciła.
- Tak. A więc pani Aniu, pani brat, a państwa syn, jest nieprzytomny.
- Jest w śpiączce? – wtrącił Adam, ojciec Marcina.
- Tak. Od czasu wypadku nie odzyskał jeszcze przytomności. Ma złamane trzy żebra, a oprócz tego liczne zadrapania i siniaki. Podejrzewamy także wstrząśnienie mózgu.
- Wyjdzie z tego? – Marii, matce Marcina, pękało serce.
Smutek w jej oczach było widać z kilometra.
- Czy wyjdzie z tego? Trudno powiedzieć... Ujmijmy to tak. Jeśli nie wybudzi się do jutra, to zacznie się robić nieciekawie. Spróbujemy wtedy go wybudzić przy pomocy silnych leków. A jeśli to nie poskutkuje to jest ryzyko... że pacjent nie wybudzi się ze śpiączki w ogóle.
- Jak wielkie jest to ryzyko? – dopytywała przerażona Ania.
- Wysokie, jeśli leki nie poskutkują. Przykro mi. Ale bądźmy dobrej myśli i miejmy nadzieję, że pacjent jednak sam się wybudzi.
- Panie doktorze, czy możemy do niego wejść?
- Tak, oczywiście. Co prawda pacjent jest nieprzytomny, ale docierają do niego bodźce ze świata zewnętrznego.
- Czyli?
- Pani brat będzie słyszał co pani do niego mówi i rozumiał wszystko. Pokój numer 7. Tu na prawo, a ja teraz przepraszam. Muszę iść do innego pacjenta. Do widzenia.
- Do widzenia.

W tym samym czasie w parku nieopodal jednej z warszawskich klinik.
„Na co ja właściwie liczyłam?! Że wejdę tam, a on cudownie się przebudzi i wpadniemy sobie w ramiona wyznając sobie nawzajem miłość? Anita, weź się w garść! Pomyśl o czymś innym. Przestań myśleć o nim! To sprawia ci jeszcze więcej bólu!” – pomyślała zapłakana dziewczyna siedząc na jednej z zaśnieżonych ławek i nie zwracając uwagi na minusową temperaturę.

Nazajutrz rano.
- Lekcje zaczynamy o dziesiątej, więc zdążę jeszcze obrócić do szpitala – rzekła Anita. 
- Ale po co ty tam jedziesz? Dziewczyno, zrozum, tylko sobie szkodzisz!
- Monia, wiem, ale inaczej nie umiem.
- Żebyś tego nie żałowała.
Jeszcze przed ósmą była w szpitalu. Podeszła pod drzwi od sali, w której leżał Marcin, wzięła głęboki oddech, po czym lekko je uchyliła i zobaczyła coś, czego nigdy by się nie spodziewała.
„Co ta wywłoka tu robi?! I do tego trzyma go za rękę!”
Przed sobą ujrzała nadal nieprzytomnego Marcina leżącego na łóżku, a obok siedzącą koło niego sklepikarkę spod jego bloku, na dodatek trzymającą go za rękę. W Anicie aż się zagotowało. Czyżby ból, krzyk rozpaczy, a może po prostu zazdrość?
- Co ty tu robisz?! – ubiegła Andzię z pytaniem.
- A ty co tu robisz?!
- Nie pyskuj, smarkulo! – kobieta puściła rękę Cinka i wstała z krzesła. – Po co tutaj w ogóle przyszłaś? Czego ty tu w ogóle szukasz? Nie zasługujesz na niego! Nie jesteś jego warta!
- Wiem, że na niego nie zasługuję. Nie po tym, co zrobiłam.
- A co mu zrobiłaś? – podchwyciła temat.
- Chciałam tylko się dowiedzieć, jak on się czuje!
- A upoważnił cię ktoś do otrzymywania takich informacji?!
- Wiem, że się nie lubimy, ale mogę cię prosić o jedno? – dziewczynie lekko zaszkliły się oczy – Proszę, dbaj o niego. Jak się obudzi, to nie opuszczaj go ani na krok. On zasługuje na wspaniałą kobietę, na... anioła. I proszę, nie mów mu, że tu byłam – dziewczyna jeszcze raz spojrzała na Marcina i ze łzami w oczach wyszła z pokoju.
Kobieta stała jeszcze dłuższą chwilę zaskoczona tym, co usłyszała. Nie spodziewała się tego po niej, a już na pewno nie takiej prośby kierowanej właśnie do niej. Tymczasem roztrzęsiona, zapłakana Endi wracała busem do akademika. Wysiadła i powolnym krokiem, zrezygnowana, bez jakiejkolwiek chęci do życia powlokła się do „swojego” pokoju. Otworzyła drzwi, bez słowa wzięła swój czarny plecak i nie zwracając uwagi na pytania Moniki wyszła. Co prawda do rozpoczęcia się lekcji było jeszcze prawie półtorej godziny, ale ruszyła już w stronę szóstego liceum. Otworzyła frontowe drzwi, jeszcze powolniejszym krokiem weszła po schodach na ostatnie piętro budynku, po czym zrzuciła plecak i bezwiednie usiadła na schodach. Podkurczyła nogi i oparła głowę na kolanach.
„Boże, dlaczego zawsze wszystko się sypie?! Dlaczego zawsze mi?! Z góry mam przypisane kłopoty?! A przecież było tak cudownie...” – myślała.

W tym samym czasie w szpitalu.
- Boże, a jak on się nie obudzi? – zapytała przerażona matka.
- Marcin to silny chłopak. Na pewno się wybudzi – pocieszał ją Adam.
Nieoczekiwanie Cinek otworzył oczy. Tylko Ania zwróciła na to uwagę.
- Marcin, ty żyjesz! – krzyknęła, rzucając się bratu na szyję.
- Ała... – jęknął.
- Jeny, nie chciałam! – dziewczyna puściła go natychmiast. – Nawet nie wiesz jak się cieszymy, że się wybudziłeś! Lekarz nas straszył, że...
- Wiem, co mówił. Wszystko słyszałem – wszedł jej w połowę zdania, jednocześnie próbując się podnieść. – Aaa... – jęknął.
- Leż spokojnie.
- Właśnie, słuchaj matki.
Chłopak zmroził siostrę wzrokiem.
- A teraz opowiadaj. Jakim cudem taki dobry kierowca jak ty miał wypadek? – zapytała blondynka.
Marcin westchnął zrezygnowany, zastanowił się chwilę  i zaczął:
- Zacznę od tego, że wracałem do domu. Wcześnie rano. Puste ulice, więc trochę przyspieszyłem. No i wjechałem na te pieprzone skrzyżowanie. A ten idiota nie dość, że jechał pod prąd, to jeszcze bez świateł. Nie widziałem go. A kiedy już zorientowałem się, że to Volvo jedzie prosto na mnie, było już za późno. Pamiętam tylko, że się zderzyliśmy, że uderzyłem głową w kierownicę i... i... i nic – rzekł, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. – A tamten jak? Żyje?
- Żyje, jest tylko cały w gipsie.
- A jak tam moje Audi? Da się naprawić? – zapytał Marcin z nadzieją w głosie.
Chwila ciszy.
- A więc, synu... twoje Audi... – zaczął Adam.
Znów chwila ciszy. Marcin, pomimo strachu przed tym, co miał zaraz usłyszeć, zwrócił uwagę na jeden fragment wypowiedzi swojego ojca.
„Synu” – zaśmiał się w duchu.
- Poszło do kasacji. Pod młotek. No sam wiesz – wyręczyła ojca Ania.
- Cholera! Rok na nie zbierałem!
- Spokojnie... Wiesz, że pracuję w ubezpieczalni. Dostaniesz odszkodowanie. Przecież to nie była twoja wina.

Kilka godzin później.
„Boże, jeszcze chwila i zmywam się do domu” – pomyślała Anita patrząc niecierpliwie na zegar wiszący na ścianie nad tablicą. Trwała lekcja, w której udział brała jej klasa – klasa pierwsza, a także klasa III b – mająca zastępstwo w tej samej sali. Po chwili rozległ się tak długo oczekiwany przez nią dzwonek, sygnalizujący koniec zajęć. Endi w pośpiechu ubrała na siebie kurtkę, w biegu chwyciła plecak leżący na podłodze pod ławką za nią i ruszyła w stronę wyjścia z klasy. Nie dalej jak po kwadransie była w swoim pokoju.
- To jak? Odrobimy lekcje i idziemy do tego kina? – zapytała Monika.
- Pewnie.
Andzia wzięła plecak i otworzyła go. Szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, po czym szybko odrzuciła go w kąt.
- Cholera! To nie mój!
- Wzięłaś nie swój plecak? Kto siedział za tobą? – zapytała zaciekawiona Monika podchodząc bliżej czarnej torby.
- Taki chłopak.
Zaciekawiona Monika otworzyła go i także szeroko otworzyła oczy. Była tam dość spora paczka z białym proszkiem i dwie inne z... czymś. Jakimiś liśćmi... czy trawą...
- To... to... Skąd to masz?! Czyje to?! Zabrałaś im towar?! Oni cię zabiją! – Monika wykrzykiwała zdanie za zdaniem.
- Co ja mam teraz zrobić?!
- Oddaj im to!
- Jak?! Podejdę i „Cześć, wczoraj przez przypadek wzięłam ci plecak. Ale nie zaglądałam do środka!”. Oni mnie zabiją!
- To co?! Nie oddasz  go?! To lepiej się już tu nie pokazuj!
Przerażona Endi wzięła z powrotem plecak do rąk i starannie zasunęła zamek.
- Co chcesz zrobić?!
- Na pewno jadę do brata. Nie mogę tu zostać – rzekła zarzucając na siebie kurtkę i biorąc plecak, po czym otworzyła drzwi i już miała wychodzić, gdy:
- Andzia, dzwoń do mnie, okej?
- Będę dzwonić. Pa!
Szybkim krokiem ruszyła w stronę schodów. „I co ja teraz zrobię? Pojadę do Michała? On mnie zabije! Wiem! Dzisiaj zanocuję u Aśki. To w końcu moja przyjaciółka, na bank mnie przyjmie. Chyba...” – myślała, jednocześnie wsiadając do autobusu.

Godzinę później u Aśki.
- Dzięki, że mnie przenocujesz.
- Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem.
Nagle zadzwonił jej telefon. „Monia;-D”. Odebrała.
- Halo?
- Andzia! Boże! – prawie krzyknęła.
- Coś się stało?! Mów!
- Wyszłam do sklepu.
- No i?
- I jak wróciłam i weszłam do pokoju to zobaczyłam...
- Co?! No mów, do jasnej cholery!
- Ten chłopak musiał tu być. Przetrzepał cały pokój. Wszystko jest do góry nogami. On wie, że to ty. Anita, lepiej nie pojawiaj się w szkole.
- Ale nic ci nie jest?!
- Nie, mi nie.
- Okej. To wkręć jutro, że poszłam do dentysty, czy coś. A ja pomyślę co zrobić.
- Uważaj na siebie.
- Ty też.

W tym samym czasie w szpitalu.
- Chyba oszalałeś! – Ania wrzeszczała na cały szpital. – Nigdzie nie wyjdziesz! Panie doktorze, niech pan coś zrobi! – zażądała.
- Na własne żądanie mogę, prawda? – zapytał spokojnie Marcin, zupełnie ignorując furię, w jaką wpadła jego siostra.
- To jest bardzo nieodpowiedzialne z pana strony.
- Ale mogę?
- Biorąc pod uwagę punkt ósmy...
- Mogę?! – podniósł trochę głos.
- Tak, może pan. Tylko musi pan się stawić na kontroli w poniedziałek. I jeśli wcześniej coś by się działo, proszę natychmiast zgłosić się bezpośrednio do szpitala.
- Okej. Poniedziałek.
- W takim razie pójdę przygotować wypis – rzekł lekarz, po czym wyszedł.
- Ledwo co się wybu...
- Skończ - przerwał siostrze stanowczo, z trudem wstając z łóżka.
- Marcin, do jasnej cholery! Przecież miałeś wypadek!
- Poważnie?
- Nie rób z siebie takiego gieroja! 
- Właśnie – przytaknęła kobieta, która w tej samej chwili weszła do sali szpitalnej przez uchylone drzwi.
Marcin przymknął oczy i powoli wciągnął powietrze.
- Sandra, co ty tu robisz? – zapytał spokojnie.
- Przyszłam cię odwiedzić.
- To źle się składa, bo właśnie opuszczam lokal – rzekł, powoli ruszając w stronę wyjścia.
- Kto to? – zapytała Ania brata.
- Sklepikarka spod mojego bloku.
- A dentysta też cię odwiedza? – zapytała złośliwie.
- Ja nie jestem tylko sklep...
- Oj, uwierz mi, jesteś – przerwał jej chłodno w połowie zdania.
Urażona Sandra wyszła z pokoju.
- A tobie co? – zapytała Ania.
- Nie twój interes – odburknął.
Ania miała coś odpowiedzieć, ale akurat wszedł lekarz.
- Proszę tu podpisać. I ma pan tu zwolnienie chorobowe z pracy do końca roku.
- Do końca ROKU?
- Tak. I proszę go przestrzegać!
- Dobrze, dziękuję.
- Do zobaczenia w poniedziałek.
- Do zobaczenia.
Po godzinnej jeździe taksówką po zatłoczonych ulicach Warszawy, Marcin był wreszcie w domu. Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było przebranie się w luźny t-shirt i dres. Jeansy krępowały jego ruchy. Następnie wziął butelkę wody i rozłożył się wygodnie na kanapie. Upił łyk.
„Po cholerę ona tam przyszła?! Mało mi w życiu namieszała? I ten jej dotyk, łzy, te jej wyznanie... i ta prośba. Co to w ogóle ma znaczyć?!” – myślał, jednocześnie skacząc po kanałach telewizyjnych w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby go zainteresować. – „Ale ona nie zachowywałaby się tak, gdybym nic dla niej nie znaczył. Przecież to by było chore. A może ona tego naprawdę żałuje? Może faktycznie dałoby się to jakoś wszystko do kupy pozbierać? Taa... Ale czy dałbym radę jej ponownie zaufać?”

Wczesny ranek.
- Andzia, jesteś tego pewna? Jak chcesz, to możesz jeszcze zostać – zapewniała Aśka.
- Nie, dzięki. Już pójdę.
- Pamiętaj, że jak coś, to wbijaj bez problemu.
- Okej, dzięki – rzekła, jednocześnie wychodząc z pokoju koleżanki.

W tym samym czasie w mieszkaniu Marcina.
- Tak, ja w sprawie M3... Czy ja wiem? Kiedy mi pasuje? Może być jutro?... tak, to poproszę adres... Aha... Mam! Okej, to będę tak jakoś o dziewiątej, może być? Świetnie. No to do zobaczenia – rozłączył się.
„Hmm... M3 to wcale nie jest taki zły pomysł. Ciemnoniebieski metalik... Oby tylko była dobra!” – pomyślał, w odrobinę lepszym humorze, który zniknął jednak w drodze do kuchni tak szybko, jak się pojawił. – „I co ja do cholery mam robić w domu przez dobre pół miesiąca?! A może pojadę do Anki i zostanę tam na święta i Sylwestra?”. Rozmyślając przejrzał zaopatrzenie swojej lodówki. „Dobra, idę do sklepu”. Zawrócił i powoli udał się do pokoju, by poszukać bluzy.

Tymczasem na drugim końcu miasta miała miejsce bardzo niesympatyczna sytuacja.
- Słuchaj, jeśli ta twoja koleżanka nie przyniesie mi mojej własności, to ktoś za to beknie, a może się zdarzyć, że to będziesz ty, kotku. Rozumiemy się? – zapytał wysoki, młody i bardzo wkurzony chłopak, jednocześnie obrysowując palcem kontury twarzy Moniki.
- Mhm...
- No to lepiej pojawcie się jutro w szkole. Obie, tak?
- Mhm...
Rozległ się dzwonek. Brunet bez słowa odszedł w stronę bramy prowadzącej do wyjścia ze szkoły.
- Uff... Telefon... – dziewczyna zaczęła szybko przeglądać kontakty. 
„A... An... Andzia. Jest!”
- Monia?
- Anita, słuchaj...
Dziewczyna zaczęła zdawać relację z rozmowy, która odbyła się przed chwilą.
- Nic ci nie zrobił? – zapytała z niepokojem Anita, gdy Monika skończyła opowiadać.
- Nie... Anita, to ten sam, którego spotkałyśmy wtedy na korytarzu, pierwszego dnia, pamiętasz? Musisz mu to oddać!
- Nie bój się, załatwię to.
- Jak?
- Nieważne. Kończę, bo przyjechała po mnie taksówka. Pa!
- Ale...
- Pa! – i rozłączyła się, wsiadając do taksówki.
„Jeśli nie ma go w szpitalu, to musi być w domu. Spróbuję” – pomyślała, opierając głowę o zagłówek.
Nie dalej jak 25 minut później była już pod drzwiami od mieszkania Marcina.
„Temu sąsiadowi to ja kiedyś będę musiała chyba prezent kupić. Znowu fuksem weszłam... Okej. Anita, dasz radę. Najwyżej zatrzaśnie ci drzwi przed nosem. Albo wpuści do środka, żebyś sobie pogadała z tą wywłoką ze sklepu. Zasłużyłaś sobie na to. Nie pękaj!” – pomyślała, niepewnie pukając w drzwi.
Po chwili drzwi otworzyły się i zobaczyła Marcina z bułką w ustach. Na jej widok wyciągnął bułkę z ust i stanął jak wryty. Najpierw zmierzył i tak skrępowaną dziewczynę od stóp do głów, a później powiedział oschłym tonem:
- Po co tu przyszłaś? Zapomniałaś czegoś?
„Nawet mnie nie zaprosił do środka...” – pomyślała przybita, po czym odpowiedziała:
- Nie. Ja wiem, że po tym, co ci zrobiłam nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, ale uwierz mi, że gdybym widziała inne wyjście, to wcale bym tu nie przychodziła. Myślałam, że sama sobie poradzę... że coś wymyślę, ale...
- Na co w liczysz? – przerwał jej w połowie zdania. Podniósł głos. – Że ci pomogę?!
Anicie lekko zeszkliły się oczy.
- Wiesz? Nieważne. Sama spróbuję coś z tym zrobić – powiedziała cicho, po czym odwróciła się w stronę schodów.
W Marcinie coś pękło. Choćby nie wiem jak bardzo się starał, to i tak miał do niej słabość.
- Czekaj! Chodź.
Dziewczyna zatrzymała się. Przymknęła powieki, by się uspokoić. „Weź się w garść!” – pomyślała odwracając się i z powrotem podchodząc do drzwi.
- Mogę? – zapytała przystając na samym progu.
- Jeśli musisz – rzekł odwracając się i powoli ruszając w głąb przedpokoju.
Anita, jeszcze bardziej przybita, zrobiła krok w przód i zamknęła za sobą drzwi. Postanowiła nie wchodzić dalej. Marcin stanął więcej niż metr od niej, odwrócił się w jej kierunku i spojrzał na nią wyczekująco.
- Wiem, że nie jesteś i nigdy nie byłeś zobowiązany wobec mnie, ale przyszłam prosić cię o radę – po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. – Wpadłam w kłopoty.
- I ja mam cię z nich wyciągać? – zapytał wręcz rozbawiony.
- Nie – zaprzeczyła od razu. – Chciałam tylko poradzić się, jak postąpić.
Marcin założył sobie ręce na brzuchu, ale ból spowodowany powypadkowym urazem żeber sprawił, że opuścił je z powrotem , krzywiąc się lekko.
- Boli? – zapytała od razu. – Masz coś złamane?
- Zaczniesz w końcu, czy mam tu sterczeć do jutra? Nie mam dla ciebie tyle czasu.
Jeśli tylko było to możliwe, to zrobiło się jej jeszcze bardziej przykro. Spuściła wzrok i z powrotem zaczęła:
- Mówiąc „kłopoty” miałam na myśli to, że przez przypadek wzięłam nie swoją rzecz i nie wiem jak ją teraz zwrócić – podeszła bliżej i podała mu torbę. – Proszę, otwórz.
Marcin bez większego entuzjazmu rozpiął czarny plecak. Dopiero po chwili dotarło do niego co widzi.
- Skąd to masz?! – teraz już prawie krzyknął.
- Bo... bo mieliśmy lekcje z trzecią klasą, bo było zastępstwo. Bardzo się spieszyłam... i wzięłam nie ten plecak co trzeba. Wzięłam go takiemu chłopakowi co siedział za mną. Ale... Ten plecak po prostu był podobny do mojego, też czarny i w ogóle... – Anita zaczęła się tłumaczyć, co chwilę się zacinając. – A... A najgorsze jest to, że... że był u mnie w pokoju w internacie. Co prawda mnie nie było i Moniki na szczęście też... Nocowałam u Aśki. I boję się iść do szkoły. A ten koleś, on... straszył już Monikę. Co zrobić? – niepewnie spojrzała na Marcina.
Dopiero teraz zwróciła uwagę, że Marcin wcale jej nie słucha, lecz grzebie po kieszeniach plecaka. Nagle wyciągnął jakiś zeszyt, otworzył go i po chwili schował z powrotem do plecaka, uśmiechając się lekko. Zapiął torbę i rzucił Anicie.
- Na drugi raz to do tego swojego plecaka przyszyj jakąś różową kokardkę, żebyś umiała go odróżnić.
- Dzięki. Nie wiem, na co ja w ogóle liczyłam – rzekła sama do siebie, po czym bez słowa wyszła z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przez resztę dnia tułała się bez celu po ulicach Warszawy. „Trudno” – pomyślała kierując się w stroną przystanku autobusowego. – „Pójdę jutro do szkoły. Co będzie, to będzie. Postanowione!”

2 komentarze:

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)