środa, 10 lipca 2013

Rozdział 95

- Czego chciała od ciebie Paulina? - zapytał Marek.
- Aaa... Takie tam. Babskie sprawy.
- Jasne. Ty, Paula i babskie sprawy. Powiedz!
- Rozmawiała ze mną o Klaudii. Nic co mogłoby cię zainteresować, naprawdę.
- Aha. Fajnie, że się dogadujecie.
- Byłam w szoku, że sama przyszła i zaczęła ze mną rozmawiać.
- Znam Paulinę bardzo długo. I uwierz mi, że w głębi serca wcale nie jest taka oziębła na jaką wygląda. A teraz też widać, że jeszcze Lew ją zmienił... Ona naprawdę życzy nam szczęścia. I, co najdziwniejsze, Aleks też. Ale to pewnie za jej namową. No, ale dobre i to.
- A jesteś pewien, że Aleks nie knuje czegoś za naszymi plecami?
- Jego też znam prawie od zawsze. Zawsze potrafiłem poznać, gdy coś knuł. Teraz jest inaczej. Gadamy ze sobą tak, jak kiedyś. Jeszcze zanim zaczęliśmy kłócić się o firmę.
- I myślisz, że wybaczył ci twój romans z Julią?
Marek spuścił głowę i powiedział cicho:
- Tego nigdy się nie dowiem. Ale ja na jego miejscu bym nie wybaczył.
- Myślisz, że on ją cały czas kocha?
- Na to pytanie też nie znam odpowiedzi.
- A ona jego?
- Myślę, że tak.
- A myślisz, że może jeszcze coś z tego być?
- Julka wyjechała.
- Ale zawsze może wrócić.
- Sugerujesz coś?
- Nie.
- Nie wiem, czy mogliby być razem. Nie wiem czy Aleks byłby w stanie jej wybaczyć. 
- Ja tobie wybaczyłam.
Marek spojrzał jej w oczy. Wtedy dodała:
- Uwierz mi, miłość wszystko potrafi wybaczyć.
Marek się uśmiechnął i ją pocałował, po czym zapytał:
- Co robisz dzisiaj po pracy?
- Nic jeszcze nie zaplanowałam, a dlaczego pytasz?
- Może pojedziemy do Rysiowa? Odwiedzimy twoją rodzinę i przy okazji pogadamy z księdzem... Bo to już chyba najwyższa pora.
- Pewnie! – Ula się rozpromieniła.
- No to jesteśmy umówieni.
- Dobrze.

Zgodnie z umową popołudniu pojechali do Rysiowa.
- To gdzie najpierw? – zapytał Marek.
- Do kościoła. Chyba właśnie kończy się wieczorna msza, więc powinniśmy bez problemu znaleźć księdza. 
Faktycznie, gdy weszli do kościoła nie było tam już nikogo oprócz kilku starszych pań układających bukiety przy ołtarzu i księdza klęczącego przy jednym z bocznych ołtarzy i pogrążonego w modlitwie.
- Może poczekamy aż skończy? – zapytała Ula.
Marek kiwnął głową. Usiedli w jednej z ławek. Marek zaczął rozglądać się po kościele.
Był to mały, bardzo jasny, wiejski kościółek. W małych oknach znajdowały się kolorowe witraże przedstawiające sceny z życia Świętej Rodziny. Drewniany ołtarz był przykryty białym obrusem i pięknie przystrojony kwiatami. Przy ołtarzu znajdował się dość duży, również drewniany krzyż.
- Pięknie tu – szepnął Marek. – Tak skromnie.
- Wiem. Mówiłam ci, że to piękny kościół.
W tej chwili kapłan przeżegnał się i wstał. Ula i Marek również wstali i podeszli do niego.
- Szczęść Boże – powiedzieli równo.
- Szczęść Boże – odpowiedział ksiądz. – Mogę wam w czymś pomóc?
- Tak – powiedział Marek łapiąc Ulę za rękę. – Bo widzi ksiądz, chcielibyśmy się pobrać.
Kapłan się uśmiechnął.
- Bardzo się cieszę. Zapraszam do zachrystii, tam porozmawiamy.

Po pół godzinie wyszli z kościoła. Pojechali do domu Uli.
- Tato, masz gości! – krzyknęła Ula od progu.
Pan Józef przybiegł szybko.
- O! Dzieciaki! Co za niespodzianka! Wejdźcie, proszę!
Razem weszli do kuchni. Pan Józef od razu nalał wody do czajnika i postawił na gaz. Przy stole Ala rysowała z Beatką.
- Ulcia i Marek! – dziewczynka szybko podbiegła do nich i oboje mocno uściskała.
- A gdzie Jasiek? – zapytała Ula.
- Jak to gdzie? Tam, gdzie zwykle.
- To znaczy?
- Casting, a później impreza.
- Aha. Czyli znowu go nie zobaczę. Wieki go już nie widziałam.
- Nie martw się, my też go rzadko widujemy – powiedziała Betty.
- No cóż, czyli sami mu przekażecie – rzekła Ula.
- Co? Stało się coś? – zapytała Ala.
- Nie! Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- To o co chodzi? – zapytał Józef.
- Byliśmy w kościele – rzekła Ula. – I rozmawialiśmy z księdzem.
- Nie... Nie mów, że macie datę ślubu... – powiedziała z uśmiechem Ala.
- Mamy! – rzekła uradowana Ula.
- No i? Kiedy? – zapytał Józef.
- 21 listopada! – rzekł Marek. – Godzina siedemnasta!
- Już? Tak szybko? Przecież to jeszcze raptem trzy miesiące! – powiedział Józef.
- Bardzo długie trzy miesiące – dodał Marek.
- A jaki wybraliście kościół? – zapytał Józef.
- Nasz. Chcemy się pobrać w Rysiowie – powiedziała Ula.
- To świetnie! Bardzo się cieszę! – rzekł z uśmiechem Józef.
Siedzieli razem przy stole do późna.

Wrzesień i październik minęły bardzo szybko. Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Marek wracał do domu bardzo późno, co martwiło Ulę („Nie, to niemożliwe, Marek nie może mieć kochanki! Nie teraz!”). Natomiast młoda Cieplakówna (za trzy tygodnie już Dobrzańska) też niezbyt spieszyła się do domu. Znikała gdzieś po pracy, wracała dziwnie zadowolona, co nie umknęło uwadze jej narzeczonego.
Pewnego dość ciepłego (-3°C; w porównaniu do ostatnich dni bardzo ciepłego; zima zaatakowała tego roku bardzo szybko), jesiennego poranka w bloku, w mieszkaniu na trzecim piętrze w łóżku spała jeszcze przyszła młoda para. 
Pierwsza obudziła się Ula. Nie zwracając uwagi na wtulonego w nią Marka wyswobodziła się z jego ramion, wstała z łóżka i poszła się ubrać (biała koszula, czarne rurki i skórzane kozaki na szpilkach). Po chwili wstawiła wodę na kawę i poszła obudzić młodego Dobrzańskiego.
- Kochanie, obudź się – wyszeptała wprost do ucha mężczyzny.
- Tak, tak – rzekł zaspany, jednak nadal nie kwapił się aby wstać.
- Marek – dziewczyna ponownie spróbowała.
- Mhm.
- Marek, do jasnej cholery, wstawaj! – rzekła podniesionym głosem.
Zrezygnowany Marek zwlókł się z łóżka, podszedł do narzeczonej, pocałował ją w czoło i rzekł:
- Cześć, kochanie.
Dziewczyna się uśmiechnęła.
- To co, kawy?
- Mhm.
Ulka wyszła z pokoju i udała się do kuchni, natomiast Marek podszedł do szafy. Założył szare jeansy, biały podkoszulek, a na to białą koszulę w czarną kratkę, po czym wyszedł z ich wspólnej sypialni. Od razu skoczyła na niego dość spora kupa futra.
- Tami! – zawołał uradowany.
Pobawił się chwilę z pieskiem, po czym podszedł do narzeczonej od tyłu, pocałował ją w szyję i wyszeptał do ucha:
- To jak kochanie, jesteśmy na dzisiaj umówieni?
Dziewczyna z uśmiechem odparła:
- Tak. Małe Kino o osiemnastej.

Po dłuższej chwili byli już w firmie. Szli przez środek holu, gdy usłyszeli wołanie za plecami.
- Ula! ULKA!
Oboje odwrócili się i równo rzekli:
- Cześć, Viola!
- Ulka, fajny płaszczyk, gdzie kupiłaś? – dopytywała zaciekawiona blondynka.
- Pshemko zaprojektował.
- Aha... – Violetcie zrzedła mina. – Szkoda, bo bym sobie taki sprawiła, ale... – urwała. – A zresztą nieważne!
Cała trójka udała się na swoje stanowiska pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)