środa, 10 lipca 2013

Rozdział 2

Anita ruszyła za chłopakami.
- Czekaj! Jest już dobrze. Michał prawie się zgodził. Teraz już z górki. Możesz się cieszyć – zapewnił Cygan nie pozwalając jej wyjść.

Tymczasem na zewnątrz.
- Po pierwsze pamiętaj, że to moja siostra. Po drugie pamiętaj, że to siostra Bulteriera. Po trzecie pamiętaj, że to nieletnia siostra Bulteriera. Ma się poprawić w nauce, zacząć ubierać jak na dziewczynę przysta...
- To co? Mam z nią iść na zakupy? – wtrącił Blady.
- Na przykład. Glany i luźne t-shirty odpadają. Masz ją bronić, a jak sam nie dasz rady to masz przyjść do mnie. Trzymaj łapy przy sobie. Wiesz o co mi chodzi. Masz o nią dbać, ale nie do przesady. Spróbuj ją skrzywdzić, a moje C4 i Mariola Cygana dobiorą ci się do dupy. Masz jej nie narażać na niebezpieczeństwa i ty doskonale wiesz o co mi chodzi.
- Nie jestem idiotą – wtrącił znowu Marcin.
- No to chyba już wszystko.
Po chwili byli już w środku. Anita odetchnęła z ulgą widząc Marcina całego i zdrowego.
- To co? Wreszcie dasz się namówić na jeden taniec? – zapytał ją Cygan.
- Nie. Ja nie tańczę. W ogóle – zarzekła się Andzia, po czym spojrzała się na Marcina i ruszyła w kierunku sali. Blady poszedł za nią.
Po krótkiej chwili przy stoliku.
- Endi... – zaczął Marcin odwracając się do niej przodem.
- Słucham – spojrzała na niego uważnie.
- Zatańczymy?
Dziewczyna uśmiechnęła się i po chwili ciszy podała mu rękę mówiąc:
- Okej.
Ruszyli w stronę parkietu.
- Tylko jest jeden problem, dla którego w ogóle nie tańczę z nikim: po prostu nie umiem – przyznała się lekko zawstydzona.
- Zdaj się na mnie – rzekł z uśmiechem kładąc jej ręce na swoich barkach.
Zszokowany Marek szturchnął Bulteriera:
- Patrz! Jemu się udało.
- Ale... Ona nigdy nie tańczyła... – wykrztusił z siebie zszokowany Michał.
- A tu zonk – zaśmiał się Cygan.
- Ale oni naprawdę razem fajnie wyglądają – dodała Ulka, ale widząc wściekłą minę Michała dodała – Zresztą nieważne.
W tym samym czasie Marcin zapytał nieśmiało:
- Mogę?
Dziewczyna kiwnęła głową potwierdzająco, natomiast Marcin położył swoje dłonie na jej biodrach i przybliżył się do niej, po czym zaczął tańczyć w rytm wolnej muzyki, która akurat płynęła z głośników. Wkurzony Bulterier już wstawał z krzesła, gdy w ostatniej chwili pohamował go Marek:
- Stary, opanuj się! Nie widziałeś? Kiwnęła głową. Zgodziła się. Oni tylko tańczą. Nie rób z niego nie wiadomo kogo.
- Ale gdzie on te łapy trzyma?!
- Michał, ona się zgodziła – powtórzyła Ulka – Daj im spokój.
Michał niechętnie usiadł z powrotem na krzesło i wypił duszkiem resztę drinka. Już zaczął się powoli uspokajać, gdy podeszła do niego Violka i zapytała:
- Michałku, słyszałeś?
- Co?
- Sebuś mi mówił, że twoja siostra ma chłopaka. Fajnie, nie? Jestem ciekawa który to. Podobno poznała go właśnie na weselu. Ale nic więcej nie wiem. A ty?
Michał nie wytrzymał. Wstał i obrócił narzeczoną w stronę parkietu, po czym wskazał na siostrę.
- A to nie jest ten twój kolega z jednostki? Zresztą nieważne. Hmm... fajnie razem wyglądają. On taki męski, a ona taka krucha...
- Też tak mówiłam – wtrąciła Ulka.
- Michał, chcesz się przejść? – zapytał Marek przyjaciela.
I już ich nie było. Natomiast Violka dosiadła się do stolika i kontynuowała rozmowę:
- Ale o co mu chodzi?

W tym samym czasie.
- O czym rozmawialiście na dworze? – zapytała Andzia patrząc Marcinowi prosto w oczy.
- Nieważne – odrzekł, ale widząc jej minę dodał – To było coś na wzór męskiej rozmowy.
- No opowiedz! – nalegała dalej.
- Męskiej, Endi, męskiej – uśmiechnął się do niej.
- Proszę... – zrobiła mały krok w jego kierunku. Byli coraz bliżej siebie.
- Boże, no dobra. Postawił mi pewne warunki uzasadniając tym samym twoje dobro.
- Groził ci? Muszę powiedzieć mamie... – Anita zaczęła obmyślać plan.
Natomiast Marcin wybuchnął śmiechem.
- Mamie?
- No co? Moja mama jest bardzo wyrozumiała i tolerancyjna – zapewniła go.
Piosenka dobiegła końca. Anita opuściła ręce jednocześnie mówiąc:
- Możemy usiąść?
- A co? Nie podobało ci się?
- Nie lubię być obserwowana – spojrzała w stronę Ulki, Violi, Doroty, Seby, a nawet Maćka i Ani, którzy nie spuszczali z nich wzroku.
- Aha. No okej.

Chwilę po jedenastej.
Do wodzireja podeszła Ulka zostawiając Marka samego na środku parkietu. Po krótkiej rozmowie wzięła mikrofon i zaczęła:
- Kochanie... – wszystkie spojrzenia spoczęły na niej i jej ukochanym, który podszedł do niej – Dedykuję ci tę piosenkę z całego serca – Ulka wybuchnęła śmiechem, ale szybko się opanowała i dodała – Tylko się nie obraź.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, oddała mikrofon, po czym podeszła do Marka i zaplotła swoje ręce na jego szyi. W głośnikach rozległa się piosenka, na dźwięk której pół sali wybuchnęło śmiechem. Ula zaczęła podśpiewywać słowa wprost do ucha męża, który nie zwracał na to uwagi, tylko ponownie zaczął tańczyć.
- „Wcześnie rano korytarzem niczym sprytny chiński zwierz z neseserem w czarnym płaszczu po cichutku skrada się. Beznamiętnie już roztacza groźny bazyliszka wzrok. Przerażeni za biurkami śledzą każdy jego krok. Śledzą każdy jego krok. Dziś od rana jest przemiły, wszyscy czują zapach krwi. Nieustannie od dziesiątej obserwują jego drzwi. Telefony ciągle dzwonią,  w gabinecie słychać młyn. Sekretarki już donoszą – na odprawie będzie dym. Na odprawie będzie dym... Nie, nie, nie... Nienawidzę szefa! Nie, nie, nie... Nienawidzę szefa! Nie, nie, nie... Nienawidzę szefa! Nie, nie, nie... Nienawidzę szefa!”
- Tak mnie kochasz? – wyszeptał Marek.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, po czym wpiła się w jego usta.
- „Nieomylny, bo pomylić się najwyżej możesz ty. Szef ma rację, ty na zawsze zapamiętaj gdzie są drzwi. Zapamiętaj gdzie są drzwi...” – wyszeptała w jego usta.
- Zapamiętam – rzekł, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

W międzyczasie.
Do Bulteriera i Violi podszedł Blady i rzekł:
- Michał, mogę na słówko?
Ten spojrzał na niego podejrzliwie, po czym powiedział:
- No dobra.
Ruszyli w stronę holu, gdzie czekali już na nich Tomek, Kacper i Seba. Podeszli do nich.
- Słuchajcie, mam pomysł – zaczął Blady – To znaczy w sumie to Anita mi go podsunęła, ale to nieważne. Znacie taką piosenkę jak „Rudy się żeni”?
Przytaknęli.
- No i tak sobie pomyślałem, że gdyby tak w tekście zamienić „Rudy” na „Cygan”, bo też pasuje, to można by to zadedykować Markowi.
- A masz ten tekst? – zapytał Kacper.
- To się da załatwić. Ale zgadzacie się?
- No...
Chwilę później panowie z wcześniej wydrukowanymi tekstami podeszli do wodzireja i przedstawili mu swoją prośbę. Ten zgodził się bez problemu i od razu zwrócił się do gości:
- Przepraszam, proszę o uwagę. Panowie... – wskazał na grupkę panów z kartkami - ...chcą... zaśpiewać!
Rozległy się brawa. Wszyscy przystanęli i z niecierpliwością czekali na utwór. Ulka i Marek stali na przedzie. Chłopacy zaczęli.
- „Dziś zadzwonił do mnie kumpel i melduje, że Cygan się żeni! Chociaż ja nie znam kobiety, która chciałaby z nim być. Cygan klnie, głośno chrapie, ale ona to zmieni, bo w kagańcu w potulną owcę zmienia się dziki lew. Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Ja nie wierzę w to do dzisiaj, że Cygan się żeni... On pił piwo, słuchał punka i lubił się bić. Ale ona go kocha i ona to zmieni, bo w tresera rękach nawet dziki tygrys jest smutny jak pies!”
Marek zaczął gwizdać.
- „Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Straciliśmy przyjaciela, bo Cygan się żeni. Już nie będzie wspólnych balang i wypadów na mecz. Przecież Cygan ją kocha i ona to zmieni. Tylko kumple z nim zostaną na dobre i złe. Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan, Cygan się żeni! Cygan!”
Kiedy skończyła się piosenka Marek podbiegł do chłopaków i zaczęli się ściskać. Wodzirej przerwał tę chwilę mówiąc:
- Wybiła dwunasta! Czas na oczepiny!
Po sali rozległo się głośne „Uuuu!”. Wodzirej kontynuował:
- Proszę świadków, aby przynieśli dwa krzesełka dla pary młodej.
- Nie chce mi się... – zaczęła stękać Dorota.
Michał zmierzył ją od góry do dołu, po czym wziął dwa krzesła i zaniósł na środek sali.
- Dzięki. Zapraszamy do nas parę młodą... Michał, zostań! Będziesz potrzebny. Tak, tak, Dorota, nie rób takiej miny, zostaw tego drinka i chodź! Ty też. Ula i Marek siadają, a waszym zadaniem jest oczepić ich z muszki i welonu.
Po chwili Michał i Dorota trzymali wyżej wymienione dodatki w rękach. 
- Świetnie. Teraz zapraszam na środek wszystkie panny, rozwódki, wdowy... no i te z odzysku... 
Miejsce pod sceną powoli zaczęło się zapełniać.
- Nie myślałem, że tyle ich będzie – mruknął Marek do Uli.
Ta się uśmiechnęła.
- Dziewczyny, stańcie w kółku i złapcie się za ręce. Pannę młodą z welonikiem zapraszamy do środka. My będziemy grać, wy chodzicie w kółko, Ula tam sobie będzie w środeczku tańczyć i jak muzyka ucichnie to rzuci welon za siebie. Wszystko jasne? To zaczynamy!
Rozległa się muzyka. Dziewczyny postąpiły zgodnie ze wskazówkami kierującego konkurencją.
- Ula, zamknij oczy – powiedział wodzirej.
Chwilę później nastała cisza. Ku przerażeniu Anity welon pomknął w jej kierunku. Natychmiast odskoczyła w bok. Gdy spojrzała w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała, zobaczyła zdezorientowaną Kasię trzymającą welon. „Uff” – pomyślała. Rozległy się brawa. Kasia z nieciekawą miną usiadła na miejscu Uli, a ta wpięła jej welon we włosy. Reszta dziewczyn wróciła na swoje miejsca. Wodzirej dalej prowadził zabawę.
- To teraz zapraszam panów. Kawalerów, rozwiedzionych, wdowców... i też z odzysku.
Gdy wszyscy podeszli do sceny, z własnej lub czyjejś woli, wodzirej dodał:
- Procedura ta sama. Gotowi? Start!
Chłopacy zaczęli tańczyć w kole. W końcu, po wymęczeniu ich ćwiczeniami typu „łapiemy się nawzajem za kolanka, za kostki, za nosy” wodzirej rzekł w końcu:
- Pan młody zamyka oczy.
Jeszcze chwila muzyki i...
- A tak chciałem złapać... – mruknął Aleks patrząc z zazdrością na Rudego podchodzącego do Kasi, która wyglądała jakby nie bardzo wiedziała gdzie jest.
Marek założył Kacprowi muszkę. Gdy Rudy i Kasia przedstawili się sobie, mężczyzna prowadzący zabawę rzekł:
- Kacper i Kasia zostali naszą nową parą młodą, więc zapraszamy ich na środek. A stara para młoda niech sobie usiądzie z powrotem na krzesełkach. Zrobimy konkurs. Ula i Marek to będzie nasze jury. Jeśli uważacie, że zadanie jest zaliczone, unosicie kciuki do góry, a gdy nie, to opuszczacie je w dół. A wy – zwrócił się do „nowej” pary młodej – musicie wykonać trzy zadania. Wszystko jasne? Świetnie! To zaczynamy. Pora sprawdzić jak tańczycie...
- Ale ja nie tańczę! – wrzasnął Rudy.           
- To masz problem – odrzekł krótko wodzirej – Musisz, bo nie zaliczycie zadania.
Kacper zrobił minę zbitego psa. Chłopacy (nie ma to jak koledzy) zaczęli gwizdać i naśmiewać się z niego. Dziewczyna Rudego próbowała ich uspokoić, ale została wyśmiana, więc zamilkła. Rozległa się muzyka. Rudy stał jak słup soli, więc Kasia podeszła do niego, złapała go za ręce i zaczęła tańczyć. Ten również niechętnie zaczął się poruszać.
„Jak łamaga” – przemknęła się przez myśli Markowi, po czym pokazał kciuk skierowany w dół. Jego żona uczyniła podobnie, choć raczej w kontekście żartu, a nie sprawiedliwej oceny.
- Nie zaliczyliście – rzekł wodzirej – Ale macie jeszcze jedną szansę, tak w prezencie od zespołu. Zapraszamy was do... hm... walczyka.
Michał, Marcin, Marek, Seba, Jasiek i Maciek wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Rozległa się muzyka.
- Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy... – Kasia miała nadzieję, że liczenie kroków na głos w czymś pomoże.
- Zaliczyli?
Państwo młodzi byli tak zajęci przyglądaniem się ich poczynaniom, że zapomnieli o głosowaniu. Po pytaniu zadanym przez mężczyznę z zespołu otrząsnęli się i oboje pokiwali przecząco głowami.
- Uuuu! – zawyli goście.
- Nie udało się, no trudno, ale jest następne zadanie, może będzie lepiej, zobaczymy jak się całują... – powiedział wodzirej.
- NIE! - krzyknęli, jednocześnie Kaśka i Rudy, odskakując od siebie na odległość kilku metrów.
- I znowu nie zaliczycie! Nie macie wyjścia, trudno!
- W policzek – mruknął Kacper.
Kasia się do niego zbliżyła. Wszyscy wstrzymali oddech mając nadzieję (lub nie – postawmy się na miejscu Aleksa lub dziewczyny Rudego) na dużego całusa, a tu...
Nowa para młoda niepewnie pocałowała się w policzek. Tym razem to Ula i Marek zaczęli wyć, jednocześnie pokazując kciuki na „nie”.
- Chyba chcą wam powiedzieć, że to nie przedszkole – uśmiechnął się wodzirej. – To jak, standardowo druga szansa od zespołu, okej? Tylko nie zmarnujcie jej!
Zapadła cisza.
Kacper spojrzał jeszcze krótko na swoją dziewczynę, po czym, ryzykując że za chwilę dostanie w twarz, stanowczo wpił się w usta siostry Marka, niemalże zwalając ją z nóg. Kasia z początku była tak zaskoczona, że zupełnie nie wiedziała jak zareagować, ale po chwili odwzajemniła pocałunek i objęła go. Aleks zacisnął pięści, dziewczyna Kacpra zupełnie przypadkiem stłukła szklankę z drinkiem, a Ula i Marek, oboje z szeroko otwartymi ustami, podnieśli uniesione do góry kciuki.
- No już – rzekł wodzirej do nadal całującej się pary – Zaliczyliście.
Rudy oderwał swoje usta od ust Kasi, ale ta natychmiast złapała go za koszulę, z powrotem przysunęła do siebie i zaczęła całować. Po sali rozległy się pojedyncze śmiechy, Aleks wstał i wyszedł, a Seba zapytał siedzącego obok Michała:
- On na serio tak dobrze całuje?
Bulterier spojrzał na niego z lekkim obrzydzeniem i zapytał:
- A wyglądam na takiego, który by się z nim kiedykolwiek całował?
- No nie – odparł krótko Seba.
- Hej! – zawołał wodzirej do Kasi i Kacpra – Jeszcze zdążycie się sobą nacieszyć, przed wami jeszcze jedno zadanie.
Oderwali się od siebie, spojrzeli z zakłopotaniem na tłum gości i odwrócili się przodem do zespołu.
- Byliście w kościele? – zapytał mężczyzna, jakby nic się nie stało.
Przytaknęli.
- A widzieliście jak sobie para młoda przysięgała?
Znów przytaknęli.
- To klękajcie!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- No klękajcie! – powtórzył.
Klęknęli.
- Macie tu mikrofon i powtarzajcie za mną. Przysięgamy...
- Przysięgamy...
- Że rano...
- Że rano...
- Po tym weselu...
- Po tym weselu...
- Posprzątamy całą salę.
Jeszcze większy śmiech.
- Posprzątamy całą salę.
- Bardzo dobrze. Dziękujemy nowej parze młodej, możecie usiąść na swoje miejsca. A stara para młoda zostaje. Kasiu, mogłabyś nam tylko podać welon? Dzięki. Zapraszamy świadków, niech usiądą sobie na krzesełkach. O właśnie. Dorota, trzymaj ten welon. A my będziemy zbierać dla pary młodej. Na firanki, na materac, na wózek dla dziecka... I tak dalej. Każdy, kto będzie chciał z panną młodą lub z panem młodym zatańczyć, musi coś świadkom wrzucić do welonu. I bynajmniej nie chodzi tu o coś słodkiego! Ten, kto będzie tańczył najdłużej oczywiście dostanie nagrodę. To zaczynamy!
Zaczęli tańczyć. Jako pierwszy wyszedł ojciec Marka, wrzucił jakiś banknot do welonu i poprosił synową do tańca.
- A pan młody sam tak będzie stał? – zapytał wodzirej.
Dorota wygrzebała z portfela Seby jakieś drobniaki i pobiegła na parkiet. Wkrótce zrobiło się tam tłoczno. Welon powoli się napełniał. Nagle...
- STOP! – krzyknął wodzirej. – I kto ostatni tańczył z parą młodą? Mama i... brat! Brawa dla pani Helenki i Jaśka. Oczywiście jest obiecana nagroda.
Wręczył im po butelce wódki weselnej i powiedział:
- Macie je wypić za rok, w pierwszą rocznicę ich ślubu. Gratulujemy!
Następnie zajrzał do welonu.
- No, no. Nawet trochę tego jest. Marek, weź ostrożnie ten welon i stań z nim przy stole.
Rozpoczęła się następna zabawa.
Marek stał z welonem z pieniędzmi w rękach, z zawiązanymi oczami, kilka metrów przed nim siedziała Ulka, a dzieliło ich mnóstwo butelek po wódce weselnej. Wodzirej tłumaczył zadanie.
- Masz podejść do żony z tym welonem, w którym jest twoja wypłata za cały miesiąc harowania na chleb. Tylko pamiętaj, każda przewrócona butelka to zaliczona po drodze do domu knajpa.
Goście ponownie wybuchnęli śmiechem. Marek ruszył w kierunku żony, co rusz potykając się o butelki. Ula tylko kiwała głową, a goście krzyczeli w którą stronę ma iść, umyślnie kierując go do następnych „knajp”. W końcu udało mu się dotrzeć do żony. Ula zdjęła mu opaskę.
- To jeszcze nie koniec – rzekł wodzirej – Klęknij przed nią.
Marek z miną skazańca ukląkł przed żoną wiedząc co zaraz nastąpi.
- Oddaj jej welon.
- Muszę? – zapytał Marek.
- Ty się jeszcze zastanawiasz? – zapytał wodzirej z uśmiechem. Spróbuj nie oddać.
Marek podał Uli welon. Chciał wstać, ale...
- Nie, nie! To jeszcze nie koniec. Powtarzaj za mną słowa przysięgi.
- Następnej? Jedną już dzisiaj składałem – zbulwersował się Marek.
- Dziewczyno, ale ty będziesz miała z nim los... – zażartował wodzirej. – Powtarzaj bez gadania. Przysięgam...
- Przysięgam...
- Że pierwszego każdego miesiąca...
- Że pierwszego każdego miesiąca...
- Oddam ci w ten sposób...
- Oddam ci w ten sposób...
- Wszystkie zarobione legalnie i nielegalnie pieniądze.
- Wszystkie zarobione legalnie i nielegalnie pieniądze.
- Widzisz? Nic się nie stało. A powiedz mi szczerze: na piwo z kolegami byś chciał czasem wyjść?
Marek pokiwał głową na „tak”.
- To musisz ładnie ukochaną poprosić...
- Nie muszę! – dumny z siebie Marek wstał, pogrzebał w kieszeni od spodni i wyciągnął pięćdziesiąt złotych.
- Niemożliwe! Kiedy zdążyłeś je schować? – zapytał zaskoczony wodzirej.
Cygan wzruszył ramionami.
- Zdążyłem. To najważniejsze.
Ludzie zgromadzeni na sali znów wybuchnęli śmiechem.
- Niech będzie – powiedział wodzirej. – Para młoda niech sobie usiądzie na swoich miejscach i odpocznie, a ja poproszę, żeby ktoś dostawił jeszcze trzy krzesełka.
Gdy krzesła znalazły się na środku sali, zszedł ze sceny, ustawił je w kole i kontynuował:
- Tę zabawę doskonale wszyscy znamy. Będzie potrzebnych pięć par.
Na parkiet od razu wyskoczyła Viola.
- Gdzie ty idziesz?! – wrzasnął Michał.
- No chodź, będzie fajnie!
Zrezygnowany Bulterier wstał. Na odchodnym Marek z wyrazami współczucia poklepał przyjaciela po ramieniu.
Poza Violą, Michałem i wodzirejem pod sceną nie było nikogo.
- Ej, no co jest?! – krzyknęła panna Kubasińska. – Od odważnych świat zależy!
Wodzirej spojrzał na nią jak na idiotkę. Po chwili na parkiecie byli także Ania z Maćkiem, Seba z Dorotą, kuzynka Marka Renata z mężem Rafałem oraz ku zdziwieniu wszystkich Anita z Marcinem.
- To mamy komplet. Dla tych, którzy wychowali się w innej bajce wyjaśniam: my tu sobie gramy, jak muzyka ucichnie, panowie siadają na krzesełkach, a panie muszą wykonać jakieś zadanie, a później na odwrót. Odpada para najwolniejsza. Wygrywają ci, którzy zostaną na krzesełkach jako ostatni. To do dzieła. Łapiemy się za ręce i... start!
Gdy zaległa cisza wodzirej rzekł:
- Panowie siadają. A panie muszą przynieść... kieliszek wódki! Panowie oczywiście muszą go wypić.
Najwolniejsi byli Seba z Dorka, gdyż ta potknęła się i rozbiła kieliszek, podczas gdy reszta już kończyła wykonywać swoje zadanie. 
Zostały 4 pary.
- Teraz panie siadają, a panowie muszą przynieść... uwaga! Stanik! Ale nie partnerki – dodał szybko, gdy Rafał zaczął rozbierać żonę.
„Jak to możliwe żeby wszystkie kobiety nagle zniknęły?” – pomyślał Marcin próbując znaleźć kogoś, kto zechciałby pozbyć się części bielizny. Faktycznie, sala nagle zrobiła się niemalże pusta. Michał z pomocą Marka rozbierał Ulę, Marcin dorwał Dorotę, Maciek dyskutował z Kingą, a Rafał klęczał przed Pauliną. Po chwili jednak już wiedział, że przegrał. Paula była nieugięta („To niemoralne!”).
Zostały 3 pary.
- Panowie siadają, a panie, uwaga na to! Przynieście partnerom... koło od samochodu!
Kobiety zamiast rzucić się w pogoń za fantami stanęły jak wryte.
- Co?! – zapytały równo.
- No... To proste. Wychodzicie, napadacie na czyjeś auto i jest!
- Przegrałam – Anita od razu się poddała.
- Daj spokój. W bagażniku jest zapasowe – Marcin próbował ją podtrzymać na duchu i z bolącym sercem podał jej kluczyki od Audi.
Michał tłumaczył Violi jak otwiera się bagażnik („Stacyjkę zostaw w spokoju!”), a Maciek, jakby urwał się z choinki, tłumaczył narzeczonej jak obsługuje się lewarek. W tej konkurencji jako pierwsza koło przyniosła Anita, jako druga Viola. Ania przyszła dopiero po jakichś 15 minutach, cała brudna od smaru (nikt jej nie powiedział, że konkurencja już się skończyła.
Zostały 2 pary.
- Panie siadają.
Anita i Violetta posłusznie zajęły miejsce na dwóch ostatnich krzesłach.
- Panowie.
- No słuchamy – powiedział Michał przygotowując się do biegu.
- Musicie przynieść... teściową panny młodej...
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Helena próbowała niezauważenie wymknąć się z sali, ale jej się to nie udało. Michał pierwszy odnalazł ją wzrokiem i pierwszy pobiegł w jej kierunku. Marcin był z góry na przegranej pozycji. 
„Cholera!” – pomyślał – „A było tak blisko”
W końcu Michał przyniósł matkę przyjaciela, która przez całą drogę darła się wniebogłosy („Myślałam, że porządny z ciebie chłopak!” itd.), zdobywając w ten sposób dla siebie i dla swojej narzeczonej butelkę wódki weselnej.
- Dziękujemy wszystkim za oczepiny! – rzekł wodzirej wręczając Michałowi nagrodę – Wstańmy i na zakończenie zaśpiewajmy parze młodej „Sto lat”!

Dwie godziny później.
Anita siedziała w holu restauracji, otulona szczelnie marynarką Marcina, lecz mimo to trzęsła się z zimna.
- Nie mogłaś zabrać jakiegoś bolerka? – zapytał z troską Blady siedzący obok niej. – Przeziębisz się.
- Mogłam. Ale nie chciałam. Teraz żałuję – powiedziała. – Chciałabym być już w domu, a z tego co wiem Michał zostanie tu do końca jako świadek. Po prostu wspaniale – miała minę zbitego psa.
Marcin poderwał się z miejsca.
- A ty gdzie idziesz? – zapytała.
- Odwiozę cię. Wstawaj.
- Naprawdę? Mógłbyś?
- Jasne.
- Okej. Tylko powiem Michało... Albo wiesz co? Lepiej nie. Chodźmy – wstała z miejsca i razem wyszli z lokalu.

Kilka godzin później 
PUK PUK
- Anitka, śpisz jeszcze? – zapytała Malwina, mama Andzi, lekko uchylając drzwi.
- Tak – dziewczyna nawet nie otworzyła oczu, nie podniosła nawet głowy.
- Aha... bo jest już pierwsza i czas byś coś zjadła.
- Zaraz wstanę – rzekła obracając się na drugi bok.
Po chwili została sama w pokoju. Podniosła się i zobaczyła zawieszoną na oparciu od łóżka marynarkę Marcina. Na samą myśl o nim uśmiechnęła się promiennie. „Nie! Koniec! Dziewczyno, zejdź na Ziemię!” – pomyślała jednocześnie wstając z łóżka i udając się do kuchni
- Kto cię wczoraj odwiózł? – zapytała Malwina.
- Co?
- No wczoraj. Ten chłopak w srebrnym... Audi? – spojrzała na męża, który kiwnął głową. – Tak, Audi.
- Ach, to Marcin.
- Jaki Marcin? – dopytywała dalej.
- No, kolega Michasia z pracy. Wczoraj się poznaliśmy.
- I zaprzyjaźniliście się, tak?
- Dlaczego tak sądzisz? – Andzia odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- No bo przyszłaś w jego kurtce...
- Marynarce – poprawiła ją córka.
- No właśnie. No, opowiadaj – mama Anity usiadła przy stole i oczekiwała  na jakieś szczegóły tej znajomości.
- Mamo... – odparła zrezygnowana.
- Ile ma lat?
- Yyy... No jest trochę starszy...
Ojciec podniósł wzrok znad gazety i spojrzał na córkę.
- Oj, no dwadzieścia trzy lata ma – powiedziała nieśmiało.
- Ile? – ojciec dziewczyny odłożył gazetę na stół i spojrzał na córkę, jednocześnie wyczekując jakichkolwiek wyjaśnień.
- Cicho Mirek! Uspokój się! – uciszyła go żona. – Ale miły chociaż jest?
- Tak – zapewniła.
- A całowaliście się?
- Mamo...!
- No opowiadaj? I co, fajnie było? Jesteście już parą? Jak się poznaliście? Jakieś szczegóły? – Malwina zasypywała córkę pytaniami.
Kiedy w końcu Anita została dopuszczona do głosu powiedziała:
- Mamo, co jest na śniadanie?
- Ej no... myślałam, że sobie trochę porozmawiamy...
- Ale mamo, to trochę tak głupio rozmawiać z rodzicami o... o kolegach.
- Kolegach? Chyba chciałaś powiedzieć o koledze i to bardzo konkretnym.
- Mamo!
- No dobrze. Ale pamiętaj, bądź ostrożna i jak coś to możesz przyjść do nas. To znaczy do mnie.
- To ja mam taką jedną sprawę... – zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Możesz porozmawiać z Michałem? No wiesz, żeby nie wtrącał się w moje sprawy.
- No nie mów, że znowu zaczyna... Opiekuńczy braciszek się znalazł... Oczywiście, że porozmawiam.
- To fajnie. Są płatki?
- Tak, u góry.
Dziewczyna zaczęła robić sobie śniadanie, gdy:
- Ale zaprosisz go kiedyś do nas? Musimy go z ojcem poznać. Może na przykład na obiad?
„Boże... Ratunku! Ale obciach! Hej Marcin! Wpadniesz do mnie na obiad? Moi rodzice chcą cię poznać. Nie przejmuj się. Są naprawdę całkiem wporzo – żal na maksa!” – pomyślała rozgoryczona, po czym rzekła:
- Może kiedyś.

Wieczorem Anita właśnie buszowała po stronach internetowych, gdy natrafiła na nagłówek: 
Wtorek
8 grudnia
godzina 14.00
Ewa Farna zaśpiewa swoje przeboje!

- To nie mój styl – rzekła sama do siebie. – Chociaż? Czekaj.
Kliknęła na link.
„Ewa Farna, Edyta Górniak, Big Cyc
i
gwiazda wieczoru
BASSHUNTER
wystąpią na koncercie charytatywnym!”

„Telefon, gdzie jest telefon...” – pomyślała. – „O, tu się schowałaś! M... Mo... Monika!”
Jeden sygnał, drugi...
- Halo?
- Monika, to o tym koncercie mówiłaś? Basshunter i inni?
- Tak. A co, jedziesz?

W tym samym czasie w salonie.
- Michał, rozumiem cię, ale dałbyś im szansę.
- On ma 23 lata!
- Ale podobno jest miły, kulturalny... To twój kolega!
- Mamo! Mamo! – krzyknęła Anita wbiegając do salonu. – Słuchaj! O, cześć brat! Nieważne. Słuchaj! Właśnie dzwoniła do mnie Monika i mi powiedziała, że w piątek w szkole była wstępna narada. Wiesz, że w piątek mnie nie było. Wybierałam z Violą te piekielne buty. Piętnastocentymetrowe szpilki! Zresztą nieważne. No i wtedy wszyscy się zmówili, że jadą ósmego grudnia rano do Wrocławia na koncert. Wszyscy jadą!
- Jaki koncert? – wtrącił Bulterier.
Dziewczyna włączyła radio.
- Koncert charytatywny, Wrocław, 8 grudnia, godzina 14.00, wystąpią Ewa Farna, Edyta Górniak, Big... – dziewczyna ściszyła radioodbiornik i ponownie zaczęła wyrzucać z siebie informacje.
- No i cała szkoła jedzie. Wszyscy coś tam wstępnie sprawdzali, że o szóstej by była zbiórka na dworcu głównym PKP, stamtąd pociąg 6.20 i bylibyśmy we Wrocławiu około pierwszej. To jeszcze dwa tygodnie, więc godziny mogą się pozmieniać, ale ogólnie tak by to wyglądało. Mogę jechać? Proszę...
Bulterier spojrzał na nią podejrzliwie i rzekł:
- A gdzie jest haczyk?
- Dzięki brat – spojrzała na niego złowrogo.
- No właśnie – matka podchwyciła temat.
- No bo ten koncert kończy się późno... i nikt nie chce wracać do domu nad ranem więc wymyślili, że wrócą następnego dnia.
- Mniej więcej o?
- O... o osiemnastej... Bo chcą iść na miasto jeszcze. Mama Moniki się zgodziła! – zaznaczyła szybko.
- A gdzie będziecie nocować? – dopytywała o szczegóły.
- W hotelu. Właśnie. Nie jestem w stanie wyłożyć wszystkiego za siebie. Bilet w dwie strony, nocleg, wejściówka na koncert, jakieś jedzenie... no i jutro z dziewczynami idziemy na zakupy. Chcą sobie coś kupić i... ja też... – ostatnie stwierdzenie dodała nieśmiało.
- Co? Szerokie spodnie i nowe glany? Zapomnij! – zarzekła się Malwina.
- Nie, nie. Chciałam kupić jakiś golfik... albo więcej... albo jakąś bluzkę... i może botki... Tak, botki. I rurki. Jeansowe rurki.
Michał i Malwina zaniemówili.
- Może jeszcze spódniczkę? – zapytał zgryźliwie Michał.
- O, na przykład.
- Nie, no nie wierzę. Moja córka i spódniczka. Dobrowolnie. Ten chłopak naprawdę ma na ciebie dobry wpływ.
Michałowi zrzedła mina, a Anitka trochę się zaczerwieniła.
- Nie no... Miruś! Miruś! Słyszałeś?! Twoja córka chce wyglądać jak prawdziwa dziewczynka!
- Słyszałem – rzekł wchodząc do salonu.
- To mi pomożecie? – zapytała jeszcze raz. – W sensie finansowym.
- Nie no. Jak chcesz zmienić zawartość swojej szafy na bardziej kolorową niż czarną i moro... bez urazy Michaś. Tak, pomożemy.
- No to ekstra.

Nazajutrz.
„Boże! Czy ja naprawdę nie mam nic kolorowego? Czarny T-shirt, następny i następny... o... o! Czy ja widzę niebieski? TAK! EUREKA!”. Uradowana Anita z najbardziej nieprawdopodobnego miejsca wyciągnęła niebieską bluzkę.
- Trochę taka... przewiewna. Nieważne.
I ponownie zaczęła penetrować swoją szafę w poszukiwaniu jakichś jeansów. Po chwili coś zauważyła.
- Nogawka?! – rzekła sama do siebie, jednocześnie ciągnąc ową rzecz. 
Wreszcie wyciągnęła zapomniane rurki z jeansu.
„Trochę poprzecierane, ale chyba jest taka moda...”
Założyła spodnie i bluzkę w pośpiechu, wyszła z pokoju i pognała do łazienki, do lustra (!). Obejrzała się z przodu, z boku, a nawet z tyłu.
- Mamo! Mamo!! – zawołała z łazienki.
- Tak, córciu? – kobieta weszła do pomieszczenia.
- I jak, może być?
- No ładnie. Ale... czekaj, czekaj. Przydałaby się jakaś chustka czy apaszka...
- Ta czarna! Pożyczysz mi? – zapytała Anita robiąc maślane oczka.
- No okej. Wiesz gdzie jest?
- Tak, pójdę po nią.
I już jej nie było. Po chwili wybiegła z pokoju rodziców owijając się apaszką i zarzucając na siebie kurtkę, po czym zgarnęła w biegu plecak i już miała wychodzić, gdy:
- Czekaj – zatrzymała ją matka.
- Tak?
- Masz, to na te zakupy. A jeśli chodzi o koncert to dostaniesz pieniążki przed samym wyjazdem, bo wszystko stracisz na zakupach.
- Dzięki mamo, dzięki tato! To ja już lecę, bo się spóźnię.
- A i pozdrów tego Marcina – rzekła Malwina po cichu. Żeby ojciec nie słyszał? Hmm... Być może.
- Ale...
- Ja wiem. Też byłam młoda. No leć już! Pa!
- Pa!

Po godzinie w centrum handlowym.
- No Andzia, opowiadaj. Kiedy się spotykacie? – zapytała najlepsza przyjaciółka Anity, Monika.
- Dzisiaj.
- O której?
- Po szkole. Przyjedzie po mnie.
- Czekaj. O pierwszej?
- Tak.
- Anita, już dziewiąta, mamy lekcje od godziny, a my jesteśmy na zakupach. To co, wrócisz do szkoły żeby cię odebrał? – zwróciła jej uwagę Monika.
- Cholera. Na to nie wpadłam. To zadzwonię do niego później, a teraz wchodzimy do obuwniczego. Muszę sobie kupić nowe buty. Glany odpadają.
- Jaa... Mi rodzice nie dali by tyle kasy na całkowitą zmianę garderoby.
- Tyle, że ty nie masz czego zmieniać.

Chwilę przed pierwszą.
Jeden sygnał, drugi...
- No cześć Endi. Ja właśnie jadę po ciebie.
- To dobrze się składa, bo... bo zaszła mała zmiana planów.
- Nie spotykamy się?
- Nie, spotykamy, tylko chodzi o to, że... Nie za bardzo wiem jak ci to powiedzieć.
- Najlepiej prosto z mostu.
- No bo mnie dzisiaj nie było w szkole.
- Co?! Miałaś się poprawić w nauce, a nie opuszczać szkołę!
- Mogę coś powiedzieć? – wtrąciła się w połowie.
- Nie! Teraz ja mówię. Jestem ciekawy co pomyślą sobie twoi rodzice, że to przeze mnie. Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie.
- Tak! Byłam na zakupach. A co do moich rodziców to mama zaprasza cię na obiad.
Chwila ciszy.
- Marcin, jesteś?
- Tak, tak.
- Coś się stało?
- Nie, nic. To gdzie mam przyjechać?
- Pod galerię.
- Którą?
- Tą w centrum.
- Teraz mi mówisz? Właśnie przejechałem zjazd. Nieważne. No to będę za... za 15 minut. Czekaj na mnie. Cześć.
- Cześć.
Pół godziny później na parking zajechało srebrne Audi. Wysiadł z niego Marcin robiąc maślane oczka i zwracając się do Anity:
- Sorki... Korki były... To nie moja wina...
- A może tak „cześć”? – zapytała podchodząc bliżej.
Marcin uśmiechnął się, podszedł do dziewczyny, po czym cmoknął ją w policzek i wyszeptał:
- Cześć.
- Od razu lepiej.
- Zmarzłaś, co?
- Nie, tylko nogi mnie bolą. Chodzenie po sklepach jest męczące.
- Noo... Pewnie tak. Ale wymieniłaś chyba całą zawartość swojej szafy – powiedział jednocześnie przyglądając się torbom dziewczyny.
- Prawie. Mogę je spakować?
- Tak, jasne.
Po chwili byli już w drodze do domu Marcina.
- Gdzie mieszkasz? – zapytała.
- A co? Chcesz składać mi niezapowiedziane kontrole?
- Nie kontrole. Nie jestem Michałem. Jak już to wizyty – odrzekła, jednocześnie lekko się rumieniąc.
- Zaraz się dowiesz.
- Aaa... Bym zapomniała. Masz pozdrowienia od mojej mamy.
Zaskoczony Marcin spojrzał na Anitę i rzekł:
- Dzięki. Ale zaraz. To na serio rozmawiałyście o mnie?
- Nie. To znaczy tak. Trochę. Po prostu mama była ciekawa kto mnie odwiózł tym srebrnym Audi i czyją marynarkę miałam na sobie.
- Aha... I nie była zła?
- Zła? Nie. Wręcz wypyt... zresztą nieważne – speszona dziewczyna do reszty oblała się czerwonym rumieńcem na twarzy.
Zdezorientowany Blady wjechał w jedną z uliczek w prawo. Po niecałych 20 minutach dojechali na miejsce.
- To co? Zakupy zostawimy, nie?
- Tak.
- Ale plecak weźmiesz? Coś pewnie masz zadane. A nie, faktycznie. Ciebie nie było dzisiaj w szkole.
- Ale na dzisiaj też nie miałam zrobionych lekcji – wypaliła szybko, po czym ugryzła się w język.
Marcin posłał jej złowrogie spojrzenie.
- Ale... no co?
- Masz chodzić przygotowana do szkoły, jasne?
- Tak – dziewczyna spuściła głowę.
- Bierz plecak i chodź.
Dziewczyna posłusznie wzięła plecak i zarzuciła go na plecy. Marcin zamknął auto i oboje ruszyli w stronę odpowiedniej klatki w bloku. 

W mieszkaniu.
Marcin zamknął za Andzią drzwi i rzekł:
- Ściągnij kurtkę i rozgość się. Chcesz może coś do picia?
- A masz herbatę, ale zieloną?
Blady spojrzał na nią dziwnie, po czym rzekł:
- Nie wiem. Zobaczę.
I ruszył przed siebie. Dziewczyna ruszyła za nim. Jej oczom ukazał się salon, a w nim skórzana kanapa, dwa fotele na niziutkich nóżkach, szklana ława, drewniana podłoga, wielkie okno wychodzące na parking i drzwi balkonowe, kuchnia, na prawo regał z książkami, płytami i kartonami z nieznaną zawartością. Po obu stronach półek dwie pary drzwi, zaś na czwartej ścianie wielki telewizor zawieszony na niej i następne drewniane drzwi. Mieszkanie wydawało się przytulne, urządzone z gustem, a przede wszystkim nowocześnie. Dodatki takie jak kwiaty czy lampy nie odstawały od reszty. Wszystko wyważone, a patrząc na salon, to zostało nawet jeszcze nawet dość sporo miejsca do zagospodarowania. Anita stała na środku salonu i rozglądała się starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Jednak coś szczególnie przykuło jej uwagę: drążek do podciągania się zawieszony wysoko w futrynie w jednych z drzwi.
- Ćwiczysz? – zapytała spoglądając w kierunku kuchni.
- Trochę, a co?
- Nie, nic, tak tylko pytam.
Marcin wyszedł z kuchni niosąc dwa kubki, jeden z zieloną herbatą, a drugi z sokiem dla siebie.
- Zakładam, że nie słodzisz.
- Nie, nie słodzę.
- Wszystko w porządku? – zapytał podając jej kubek.
- Tak, a co?
- No bo nawet plecaka nie ściągnęłaś z ramion.
- Ach tak – dziewczyna lekko się zaczerwieniła, prawie natychmiast ściągnęła plecak i usiadła w jednym z foteli. 
Marcin usiadł na kanapie.
- Ładne masz mieszkanko – rzekła Anita lekko skrępowana.
- Dzięki. Jest druga, co chcesz na obiad?
- Ja? Nie jestem głodna – rzekła, ale widząc jego wściekłą minę dodała – No to zrób co lubisz – i uśmiechnęła się do niego.
- Tak o wiele lepiej.
- Pomóc ci? – zapytała z grzeczności.
Nie lubiła przesiadywać w kuchni, ale coś tam potrafiła.
- Nie, dzięki. Poradzę sobie, a ty zacznij odrabiać lekcje.
- Okej. A mogę najpierw skorzystać z toalety?
- No... Pierwsze drzwi na prawo – rzekł, jednocześnie wstając i udając się do kuchni z zamiarem zrobienia czegoś do jedzenia.
Natomiast Anita wstała i ruszyła przed siebie. „Pierwsze na prawo. Ale które? Weźmie mnie za kompletną idiotkę jak pomylę na przykład łazienkę z... z czymś innym. Dobra, załóżmy, że to te drzwi.” – pomyślała jednocześnie naciskając na klamkę. – „To chyba jest jego pokój. Nie, to na bank jest jego pokój.” – myślała dalej widząc duże okno, a pod nim zasłane łóżko – widać porządny jest. Na łóżku leżał laptop. Obok była mała nocna szafeczka, szafa i komoda. Nad nią dyplom za zajęcie I, I i II  miejsca. „Sportowiec. Ciekawe co lubi nosić. Chyba się nie obrazi jak zajrzę do tej szafy.” Otworzyła ją. Były tam koszule na wszelakie okazje, garnitury sportowe i eleganckie. Nie brakowało też t-shirtów, koszulek czy bluz. Trudno było określić jego styl czy ulubiony kolor. Moro, czarny, biały, granatowy... Zaciekawiona Endi wyciągnęła jedną z jego koszulek i popatrzyła na nią chwilę. „Moja bluzka, czy jego ekstra fajowa koszulka?  Jasne, że jego koszulka!” – pomyślała ściągając swoją bluzkę i rzucając ją na łóżko, po czym założyła koszulkę Marcina – „Zaczyna mi się to podobać.” – oglądała następne wieszaki. Nagle zwróciła uwagę na karton leżący na dnie szafy. Zaciekawiona otworzyła go. „Płyta „Zero”. Też taką mam. Jakieś kartki, plany, czy mapy... Nieważne. O! Kluczyk! Po co chowa kluczyk w kartonie?” – pomyślała przyglądając mu się uważnie. – „Co bym była w stanie nim otworzyć? Piwnicę? Nie, Marcin nie chowałby kluczyka od piwnicy w kartonie w szafie. A może...” – dziewczyna zaczęła rozglądać się po pokoju. Nieoczekiwanie jej wzrok zatrzymał się na wcześniej wspomnianej szafce nocnej zamykanej na kluczyk. „Bingo!”. Podeszła bliżej. Przykucnęła i wsadziła kluczyk do zamka w szafeczce. Pasował. „Po jaką cholerę zamyka szafkę nocną na klucz? Gdzie tu logika?” Otworzyła drzwiczki. Zobaczyła jakiś notesik, najprawdopodobniej z adresami. Niżej scyzoryk i.. pistolet. Wzięła go do ręki. „Ciekawe, czy działa podobnie jak snajperka Michasia?” Wstała, obejrzała go dokładniej i niechcący nacisnęła spust. Później był tylko huk i dźwięk tłuczonego szkła.
- ANITA?! – krzyknął zdenerwowany a za razem przerażony Marcin, po czym ruszył w kierunku swojego pokoju.
Zszokowana dziewczyna trzymała pistolet w rękach i patrzyła na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wisiał dyplom za I miejsce w osiągnięciach sportowych. Marcin wpadł do pokoju. Dziewczyna nie odrywała wzroku od ściany.
- Anita, spokojnie – powoli podszedł do niej od tyłu – Nie ruszaj się – wyciągnął rękę, by zabrać jej broń.
Dziewczyna puściła ją od razu. Marcin odłożył pistolet na łóżko i zapytał, jednocześnie przyglądając się jej uważnie:
- Nic ci nie jest? 
Dziewczyna tylko kiwnęła głową na „nie”.
- Na pewno?
Tym razem kiwnęła głową potwierdzająco.
- Co ty, do jasnej cholery, robisz w moim pokoju, grzebiesz w mojej szafie, a na dodatek paradujesz w mojej ulubionej koszulce i strzelasz z mojej broni?! Się pytam!
- No bo... Przepraszam...
- Ściągaj koszulkę!
Dziewczyna już miała ją ściągnąć, gdy Marcin zorientował się, że ona pod spodem nie ma nic poza bielizną, bo jej bluzka leży na jego łóżku.
- Nie! Dobra, siedź w niej.
- Ja... nie chciałam – rzekła skruszona dziewczyna patrząc na szkło i resztki z dyplomu na podłodze. – Posprzątam.
- Dobra, sam później posprzątam. A ty do lekcji, jasne?
- Mhm.
Dziewczyna posłusznie opuściła jego pokój i usiadła na kanapie, po czym wzięła plecak i zaczęła wyciągać z niego zeszyty i podręczniki. W milczeniu i pełnym skupieniu zaczęła odrabiać język polski, następnie angielski, historię, chemię i matmę. Nad tym ostatnim siedziała najdłużej. Przerwał jej Marcin mówiąc:
- Przerwa. Zjesz obiad i ci pomogę z tym... – spojrzał na zeszyt – z tą matmą. 
Dziewczyna uśmiechnęła się blado, po czym odłożyła zeszyt i zabrała się za jedzenie obiadu.
- Coś nie tak? – zapytał Marcin po dłuższej obserwacji dziewczyny.
- Nie, nic.
- Ej no. Przecież widzę – odłożył widelec i odsunął od siebie talerz z zapiekanką z makaronu.
- Nie, na serio – zapewniła go.
- Nie rób ze mnie idioty.
Dziewczyna także odłożyła widelec, przeżuła ostatni kęs, wzięła głęboki oddech i zaczęła cicho:
- Głupio mi...
Marcin spojrzał na nią wyczekująco.
- Za tą akcję z tą bronią i z tym twoim pokojem...
Zawstydzona Endi zwiesiła głowę. Nie miała odwagi spojrzeć na niego.
- To o to chodzi? – zapytał prawie że rozbawiony.
Wstał i usiadł obok niej.
- Endi, nie przejmuj się tak. Szkło się pozbiera i po sprawie. A jeśli chodzi o tą sytuację to chciałem cię przeprosić.
- Mnie? Za co? – spojrzała na niego zaskoczona.
- No tak. Sory, że tak się uniosłem. Po prostu się przestraszyłem, że coś ci się stało i... i że to moja wina... i tak jakoś... nie gniewasz się? – zapytał patrząc Andzi prosto w oczy.
- Myślałam, że to ty się na mnie gniewasz. Nie dość, że pomyliłam łazienkę z twoim pokojem, grzebałam ci w szafie i przymierzałam twoje rzeczy, to jeszcze zastrzeliłam twoje pierwsze miejsce.
- Taak... W sumie to racja, ale jak widać nie gniewam się, więc rozpogadzamy się, tak? Chcę widzieć uśmiech na twojej twarzy!
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko przy okazji trochę się czerwieniąc. Marcin dotknął delikatnie jej zarumienionego policzka. Dziewczyna całkowicie się speszyła.
- No to o czym ja mówiłem? – rzekł otrząsając się z rozmyślań – Aha. Chcę widzieć uśmiech, tak? No. A teraz pokaż co tam z tą matmą.
Anita spojrzała na niego, po czym złapała za zeszyt i podała mu go.
- Marcin, bo widzisz... Ja mam problemy z matematyką. 
Chłopak spojrzał na nią zaciekawiony.
- Bo ja widzę zadanie czy przykład i wiem jaki jest wynik, ale nie umiem zapisywać obliczeń. W sensie jak do tego doszłam. Pani mnie za to wyzywa i potrąca mi punkty na sprawdzianach, ale w gimnazjum też tak robiłam. To moja wina.
- To fajnie że się przyznałaś na wstępie. Teraz pozwól, że się skupię nad treścią tego felernego zadania.
Dziewczyna chwilę przyglądała się Marcinowi, a później wstała i zaczęła się rozglądać po mieszkaniu. Marcin najwyraźniej nie miał nic przeciwko, bo nic nie mówił. Zajrzała do drugiego tajemniczego pokoju i ujrzała domową siłownię. Drążek to był dopiero początek. Worek treningowy, na podłodze pełno ciężarów, hantli i inne rozmaite sprzęty. Zadziwiło ją okno. Przyciemniane okno. Następnie rozejrzała się trochę po rzeczach porozmieszczanych w kuchni. W końcu przeszła do regału. Były tam płyty. Pełno filmów, przeważnie horrorów. Znalazło się kilka nowiutkich książek w stylu „Audi R8. Sam naprawiam samochód” czy „Podkręć wydajność auta”, trafiła się też jakaś encyklopedia, wykaz ziół – to ją zdziwiło, kilka instrukcji obsługi urządzeń elektrycznych, kilka książek kucharskich i zeszyty z własnoręcznie pisanymi przepisami.
- Marcin, ty jesteś kucharzem?
- Co? – zapytał wyrwany z rozmyślań.
- Jesteś kucharzem? – zapytała pokazując mu jeden z zeszytów.
- Nie... Po prostu lubię gotować. Na początku w wojsku robiłem na kuchni, ale mnie... awansowali – wybuchnął śmiechem.
- Czyli umiesz dobrze gotować?
- Tak mówią.
Dziewczyna zaczęła oglądać zeszyt.
- Masz ładny charakter pisma.
- Dzięki.
Odłożyła zeszyt i zaczęła przeglądać płyty z muzyką.
2 płyty Firmy, 2 płyty Hemp Gru, 3 płyty Kaliber 44, Killing Joke, Kult, L.U.C., Mezo, Monopol – ofoliowana jeszcze, 2 płyty Muse, które były jak do tej pory najbardziej zniszczone, chyba najczęściej ich słuchał, 2 płyty Paktofoniki, 3 razy Peja, PTP, Queen, Rob Zombie, 3 płyty The Offspring – te też były zniszczone, Warfare, White Zombie i 52 Dębiec.
„Hm... I zdefiniuj tu jego styl muzyki. Od hip-hopu przez klasyki aż po hardrock.” – pomyślała wodząc wzrokiem po reszcie półek. – „O! Album!”. Wyciągnęła go spod kartonu. Już miała go otworzyć, gdy Marcin, który pojawił się nagle obok niej nie wiadomo skąd, wyciągnął jej go z rąk.
- Możesz ruszać wszystko. Wszystko, tylko nie broń i ten oto album, okej?
- Yhym.
Speszona dziewczyna wzięła od niego album i odłożyła go na miejsce. Blady ponownie usiadł na kanapie z książką od matematyki dla klasy pierwszej liceum.
- Ja nie wiem. Jesteś na ostatnim roku studiów i nie rozwiążesz zadania z pierwszej klasy liceum – rzekł sam do siebie. – Po cholerę tu tyle danych i żadne nie są potrzebne.
- Jesteś na studiach? – zapytała Anita siadając obok niego.
- Czekaj, czekaj! Wiem! Daj kartkę – zwrócił się do niej.
- Pisz w zeszycie.
Po piętnastu minutach i trzech zapisanych kartkach Marcin rozwiązał zadanie. Dumny z siebie oddał jej zeszyt i zapytał:
- Coś jeszcze?
- Nie, dzięki.
- No – spojrzał na zegarek – Jest piąta. Odwiozę cię, co?
- Okej.
Pół godziny później pod domem Anity.
- To cześć.
- Cześć.
- Na pewno dasz radę zanieść te torby?
- Mówiłeś, że się spieszysz. Dam radę. To tylko pięć... no dobra. Dziesięć metrów. Miłej zabawy!
- Dzięki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)