Nazajutrz Ula z samego rana poszła do lekarza, bo pracę zaczynała wyjątkowo o jedenastej. Dorota poszła z nią i teraz czekała przed gabinetem.
- Dzień dobry - przywitała lekarza Ula.
- Witam. Proszę usiąść.
Ula usiadła.
- Co pani dolega?
- Ostatnio kiepsko się czuję, jest mi niedobrze, a wczoraj wieczorem straciłam przytomność.
- Aha. A czy miała pani ostatnio jakieś stresy?
- Tak. Praktycznie nieustannie.
- Pobierzemy pani krew do badań, zrobimy USG, ale podejrzewam, że to po prostu wynik zdenerwowania. Zapraszam na fotel.
Lekarz wziął strzykawkę i pobrał Uli krew. Następnie kazał jej się położyć i zrobił USG.
- USG nic nie wykazało. Musimy jeszcze poczekać na wynik badania krwi, ale wygląda na to, że to naprawdę tylko stres.
- Aha - odpowiedziała Ula.
- Proszę go unikać i dużo odpoczywać. Powinno samo minąć. Jeszcze do pani zadzwonię co z drugim wynikiem.
- Dobrze. Dziękuję. Do widzenia - pożegnała się Ula, po czym wyszła.
Dorota, gdy tylko ją zobaczyła, poderwała się z miejsca.
- Co tak długo? Co ci jest? - zapytała.
- To tylko stres. Mam odpoczywać.
- Aha. To nie pozwolę ci się przemęczać.
- Mam inny pomysł. Wrócę do domu. Do Polski. Tam najbardziej wypocznę.
Dorocie zrzedła mina.
W mieszkaniu Doroty.
- Dorka, widziałaś mój bilet powrotny?
- A więc ty nie żartujesz...
- Nie. W drodze na lotnisko pojadę do firmy się zwolnić. Zresztą przez Marka i tak już pewnie będzie na mnie czekało wypowiedzenie.
- Lecę z tobą - powiedziała nagle Dorota.
- Co? Masz tu swoje życie. Wszystko sobie popsujesz.
- Wcale nie. Nie mówiłam ci, ale już od dawna planowałam, że wrócę do Polski. Na stałe.
- Żartujesz?
- Nie, Ula. Tam jest mój dom.
Dziewczyny pogadały jeszcze chwilę, po czym poszły się spakować. Ula w międzyczasie zadzwoniła do Marka i powiedziała, że z jej zdrowiem wszystko okej. Nazajutrz dziewczyny zabrały wcześniej spakowane rzeczy i udały się najpierw do firmy, w której pracowała Ula. Ta weszła do środka i zapukała do gabinetu prezesa.
- Proszę! - usłyszała.
- Dzień dobry.
- O, kogo ja widzę...
Za biurkiem siedział Martin. Ula go nie poznała. Miał sińca pod okiem, rękę w bandażu i dziwnie opuchniętą twarz.
- O Jezu - powiedziała.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał.
- Ja... To znaczy ja... To jest moje wymówienie. Tak jak sobie życzyła pana narzeczona.
- Aha. Proszę spakować swoje rzeczy - rzekł bez żadnych oporów.
- Oczywiście - odparła, po czym wyszła.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Ula spakowała swoje rzeczy i udała się na dół. Wsiadła do taksówki i pojechały z Dorotą na lotnisko. Po czterech godzinach były już w Warszawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)