poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział 64

Zaległa cisza.
- Uleńko, co ty na to? - zapytał Józef.
- Ja już się zgodziłam - powiedziała z uśmiechem pokazując dłoń.
- Ło, ale wypasiony, ile za niego dałeś?! - zapytał Jasiek.
- Hej! - krzyknęła Ula.
- No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć „Witaj w rodzinie, synu!” - powiedział Józef.
- Dziękuję - odparł z ulgą Marek.
Ula poszła położyć Beatkę, a Marek z Jaśkiem i Józefem siedzieli przy nalewce.
- No to ile za niego dałeś?
- Jasiek, nie dręcz pana Marka takimi pytaniami.
- Pana Marka? Proszę mi mówić na „ty” - rzekł Marek, po czym zwrócił się do Jaśka. - Jedną ósmą mojego auta.
Jasiek gwizdnął pod nosem. Po chwili Ula wróciła. Mężczyźni rozmawiali o oświadczynach.
- Od kiedy to planowałeś? - pytał Jasiek.
- Od kilku tygodni. A dzisiaj? Cały dzień chodziłem z pierścionkiem w kieszeni, a jak przyszło co do czego, to go zapomniałem.
- Zapomniałeś? - zapytała Ula.
- Tak. I musiałem wracać do domu tak, żeby Ula nie zauważyła.
- To dlatego nie przyniosłeś mi tego picia, choć cię tyle czasu nie było. Ale jak tam dojechałeś? Lexus cały czas był na parkingu.
- Wziąłem auto Seby.
- Więc on wiedział?
- Dorota też.
- I nic mi nie powiedziała?
- No widzisz, tak to jest. To co, chyba będziemy się zbierać, nie?
- Tak. Już bardzo późno.
Już wychodzili, gdy Ula odwróciła się i krzyknęła:
- Tato! I nie zdziw się jak jutro ktoś tu się pojawi i będzie o mnie pytał! Violetta wygadała, że się zaręczyliśmy i dziennikarze za nami chodzą.
- Nie dość, że bogata, to jeszcze sławna... - westchnął Jasiek.
- Jak to bogata?
Jasiek już miał odpowiedzieć, gdy wtrącił się Marek.
- Cicho! Ula, chodźmy stąd. Dobranoc wszystkim.
- Dobranoc.

Nazajutrz rano.
- Dzień dobry kochanie - powiedział zaspany Marek wchodząc do kuchni.
Odruchowo otworzył lodówkę i wyciągnął picie mówiąc przy tym:
- Nie wyspałem się.
- Nie rozumiem cię. Dlaczego?
- Bo nie byłaś obok mnie.
- Za ścianą byłam.
- Dlaczego nie śpisz w moim pokoju?
- Bo mam swój.
- Ale tamten to taki dla gości, a ty jesteś moją narzeczoną.
- To co, mam się przenieść do salonu, bo mnie nie chcesz w pokoju gościnnym?
- Nie! Masz się przenieść do mnie.
- No dobra, zastanowię się - odpowiedziała wymijająco Ula. - Idź się ubrać, zaraz wychodzimy.
Marek westchnął i poszedł się ubrać. Po pół godzinie byli w windzie. Marek wrócił do tematu, który rozpoczął rano.
- Ula...
- Hmm...
- A zastanowiłaś się już?
- Nad czym?
- Nad przeprowadzką do mojego pokoju.
- I co, może się jeszcze u ciebie zamelduję?
- O tym też już myślałem.
Drzwi do windy się otworzyły. Ula skorzystała z okazji i wyszła unikając w ten sposób odpowiedzi.
- Hej, stary!
- Seba! Ty nocujesz pod tą windą czy co?
Ruszyli w stronę gabinetu prezesa.
- Co ty taki nie w humorze? Coś się stało?
- Bez komentarza - rzekł Marek otwierając drzwi. - Gdzie Viola?
- Widziałem ją na dole z Pauliną. Powiesz, co się stało, czy nie?
- Nic się nie stało, taka mała sprzeczka.
- No stary, od małych się zaczyna.
- Nie komentuj.
Nagle
BUM
- Viola! Naucz się w końcu pukać! O co chodzi?
- Dziennikarze są tu i chcą z tobą rozmawiać.
- Zaczyna się... - mruknął Marek.
- Ej, do Uli pewnie też poszli, a ona jest tam sama - powiedział Seba.
Marek wyszedł z gabinetu. Od razu ujrzał przekrzykujących się dziennikarzy.
- Dzień dobry, TVN24...
- ...Polsat NEWS...
- ...Na żywo Telewizja Polska...
- ...RMF FM...
- Co pan powie...
- Bez komentarza - przerwał im Marek i z trudem wyszedł na korytarz.
Dziennikarze ruszyli za nim. Poszedł szybkim krokiem do gabinetu Uli. Najpierw jednak wszedł do pracowni Pshemko i rzekł:
- A oto jest projektant sukni ślubnej mojej narzeczonej.
Po tych słowach szybko wyszedł z pracowni i udał się do narzeczonej, jednocześnie zostawiając Pshemko z lawiną pytań zadawanych przez reporterów. Po chwili był już na miejscu. O dziwo, nie było żadnego dziennikarza. Bez pukania wszedł.
- Ula, są tu reporterzy - rzekł przybity.
- Gdzie? - zapytała przerażona.
- Nie wiem dokładnie.
Nagle rozległ się szum przed gabinetem Uli.
- To już chyba wiadomo, gdzie są - powiedział Marek, jednocześnie łapiąc Ulę za rękę. - Co robimy?
- Chyba lepiej mieć to za sobą?
- No to chodź.
Otworzyli drzwi od gabinetu.
- Tu są! - rozległ się krzyk kamerzysty.
- Jak miło - powiedział cicho Marek.
- Zapraszam do środka. - dodała Ula.
Po chwili Ula z Markiem siedzieli na dwuosobowej kanapie, jedna z reporterek usiadła w fotelu naprzeciwko ich, natomiast reszta dziennikarzy rozstawiła się za siedzącą koleżanką po fachu.
- Jak się państwo poznali?
- Ula była moją asystentką - rzekł speszony Marek.
- Czyli romans biurowy - zwróciła się do Uli. - Nie boi się pani, że pan Marek zostawi panią dla innej kobiety; modelki czy asystentki?
Ula spojrzała na Marka i rzekła:
- Tak. Zawsze jest jakaś obawa.
- Co panią urzekło w panu Marku?
Tym razem to Marek spojrzał zaciekawiony na swoją wybrankę i wyczekiwał odpowiedzi.
- Proszę na niego spojrzeć - rzekła z uśmiechem Ula.
- Czyli wygląd, tak? - zapytała.
- Też, chociaż osobowość bardziej.
Marek się uśmiechnął.
- A co pana urzekło w pani Uli? Też wygląd?
Marek sprawiał wrażenie zakłopotanego.
- Na początku nie...
- To co jest w niej, czego nie posiadają inne kobiety? - zapytała reporterka.
- Zawsze mogłem na nią liczyć, uratowała mi życie, zresztą nie jeden raz, po pewnym czasie zaczęliśmy się przyjaźnić i coraz bardziej się do siebie zbliżaliśmy.
- Związek oparty na przyjaźni, tak?
- Tak.
- Ustalili już państwo datę ślubu?
- Nie, jeszcze nie.
- Wiemy też, że pan Marek lubi sobie poimprezować... - reporterce przerwało chrząknięcie Marka. - Tak, poimprezować. Jak się pani odstresowuje, kiedy wie pani, że narzeczony właśnie w ten sposób spędza czas?
- Jem krówy! - rzekła z uśmiechem Ula.
Marek wybuchnął śmiechem.
- Krówy? - zapytała zdezorientowana reporterka.
- Krówki - powiedziała Ula wyciągając jedną z torebki. - Proszę.
- Dziękuję - powiedziała zdziwiona reporterka, jednocześnie biorąc krówkę od Uli. - A jak pan się odstresowuje?
- Ja? Lubię truskawki z bitą śmietaną - rzekł z uśmiechem Marek.
- Słucham? - reporterka była jeszcze bardziej zdezorientowana.
- Proszę przeczytać „Cień gwiazdy” - dodała Ula.
- Aha. Jest pani dyrektorem finansowym firmy, tak?
- Tak - odparła Ula.
- No to po raz pierwszy widzimy prezesa domu mody i dyrektora finansowego, a raczej dyrektor finansową, nie sprzeczających się. Jak się panu pracuje z panią Ulą, czy lepiej niż z poprzednim dyrektorem finansowym?
- Lepiej? Ba, wręcz rewelacyjnie!
- Czy chcecie państwo skromną czy dużą uroczystość?
- Rodzina, przyjaciele - rzekła Ula.
- Wiemy, że pani suknię będzie projektował Pshemko, a pański garnitur?
- Też, nasz artysta jest niezastąpiony.
- Gdzie się państwo wybieracie w podróż poślubną?
- Ło... Jeszcze nie wiemy... - rzekł Marek.
- A jak przyjęli tę decyzję wasi rodzice?
- Dobrze. Bez żadnych problemów.
- Aha. To chyba wszystko. Dziękujemy za poświęcony nam czas.
- Nie ma sprawy.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Po chwili w gabinecie byli już tylko Ula i Marek. Dziewczyna podeszła do drzwi i je zamknęła. Usiadła koło Marka i rzekła:
- Truskawki z bitą śmietaną?
- A ty krówy? - zapytał Marek, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

Wybiła siedemnasta. Ula właśnie miała wychodzić, gdy wpadła w drzwiach na Marka.
- I jak, przeprosiłeś Pshemko za tę twoją akcję? - zapytała.
- Tak.
- I jak?
- Powiedzmy, że musiałem się trochę natrudzić.
- Marek, jedź sam do domu, ja muszę wpaść do kilku sklepów.
- Kilku? A tak bardziej konkretnie?
- Do dwóch.
- Po co?
- Chciałabym sobie kupić nowy telefon.
- Aha. Coś jeszcze?
- I... i krówki - powiedziała niepewna reakcji Marka.
- Krówki? - Marek z trudem powstrzymywał śmiech. - Dobra, pojadę z tobą.
- Naprawdę? To przy okazji mi doradzisz.
- Z czym?
- No przecież nie z krówkami... Z telefonem rzecz jasna.
- Aaaa... No tak.
Po dwóch godzinach wrócili do domu z nowym telefonem dla Uli i wielką paczką krówek.
- I jak, zastanowiłaś się?
- Marek...
- Oj Ulka, co ci szkodzi?
- No nic, ale...
- Ulka... - Marek podszedł do dziewczyny i objął ją w pasie. - Uluś, zgódź się...
- Ale... - przerwała, gdy zobaczyła minę Marka, zawahała się z odpowiedzią, po czym zapytała. - A dlaczego ci tak zależy?
- Bo chcę mieć cię blisko siebie - rzekł, po czym ją namiętnie pocałował. - I jak, zgodzisz się?
- No nie wiem, nie wiem... - odparła z uśmiechem.
Marek ponownie ją pocałował.
- A teraz?
- No... ewentualnie...
Marek nie ukrywając swojego szczęścia podniósł dziewczynę i razem z nią obrócił się o 360°.
- Marek...
- No co? - odłożył ją na ziemię.
- A moje rzeczy?
- Miejsce w szafie już na ciebie czeka - rzekł uśmiechając się do niej.
- Marek, ty to zaplanowałeś!
- No a nie?
Ula udała obrażoną. Tymczasem Marek szybko wyciągnął krówkę z paczki i zapytał:
- Krówę?
Dziewczyna wzięła cukierka i oboje wybuchnęli śmiechem.
- Pomóc ci w przenoszeniu rzeczy?
- Nie, dam sobie radę. A ty w tym czasie możesz zrobić kolację.
- Dobrze - rzekł jednocześnie przyciągając Ulę do siebie i ją całując. - A co chciałabyś zjeść?
„Najchętniej ciebie...” - pomyślała Ula patrząc na Marka, po czym dodała na głos:
- No nie wiem... Zrób coś dobrego. Zdaję się na twój gust. Tylko wiesz, nic z rybami.
- Tak, pamiętam.
Po chwili Ula zniknęła w swoim pokoju, a Marek wziął się za robienie kolacji. Ula co chwilę chodziła ze swoimi ciuchami i innymi drobiazgami z jednego pokoju do drugiego. Po godzinie skończyła swoją przeprowadzkę. Wyszła z pokoju Marka i udała się w kierunku kuchni.
- Może pomóc?
- Nie, już wszystko zrobione.
Dziewczyna odruchowo spojrzała w kierunku salonu i ujrzała tam palącą się świeczkę na pięknie udekorowanym stole.
- Wow. Szybko się uwinąłeś z tym stołem i z tą kolacją.
Marek uśmiechnął się pod nosem. „Wreszcie mnie doceniają. Już nie jestem leniem!” - pomyślał.
- Co dziś zjemy? - zapytała zaciekawiona.
- Dziś mamy spaghetti.
- Ooo... Jestem pod wrażeniem!
„On umie gotować?” - dodała Ula w myślach.
Po chwili oboje usiedli do kolacji. Jedli tak w ciszy, gdy nieoczekiwanie Marek wstał.
- Coś się stało? - zapytała Ula.
Marek odruchowo spojrzał w jej stronę i wybuchnął śmiechem na widok dziewczyny brudnej na twarzy od sosu.
- Co?!
- Ula, jesteś brudna od sosu.
„Tak słodko to wygląda...” - pomyślał.
- A ty niby nie? - rzekła Ula wycierając twarz w serwetkę. Marek także wytarł twarz, tyle że nie w serwetkę, tylko o rękaw koszuli, prezentując przy tym nienaganne zasady kultury osobistej.
- Ula, mam dla ciebie prezent.
- Dla mnie? - zapytała podekscytowana.
- Tak. Zamknij oczy.
Dziewczyna zamknęła oczy, natomiast Marek wyciągnął pudełeczko zza książek i rzekł do Uli:
- Nie podglądaj!
- Oj no dobrze.
Podszedł do dziewczyny i usiadł obok niej na kanapie, otworzył pudełeczko i wyciągnął z niego delikatny, złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie kwiatka, po czym zawiesił go na szyi dziewczyny i rzekł:
- Możesz otworzyć oczy.
Dziewczyna otworzyła oczy i zobaczyła na sobie łańcuszek. Odwróciła się do Marka przodem i rzekła:
- Dziękuję! - po czym go pocałowała w policzek. - A właściwie za co to?
- Tak bez okazji.
- Dziękuję - powtórzyła uradowana.
- Jak kupowałem pierścionek to go zobaczyłem i od razu stwierdziłem, że będzie ci w nim ładnie. I się wcale nie pomyliłem.
Rozmawiali tak jeszcze długo, po czym sprzątnęli po kolacji, umyli się i położyli spać - razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj! Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna. Łatwiej nam się pisze, kiedy wiemy, że mamy dla kogo.
Wszelkie dyskusje mile widziane :)